Babiš nie zamierza odejść

Mimo oskarżeń o defraudację i wielotysięcznych manifestacji opozycji szef rządu odmawia podania się do dymisji, skazując kraj na konflikt z Brukselą.

Aktualizacja: 06.06.2019 20:32 Publikacja: 05.06.2019 19:33

Babiš nie zamierza odejść

Foto: AFP

– Unia może nie przesłać nam zaplanowanych funduszy, a wtedy pieniądze pójdą z naszego budżetu i wszystko zostanie przerzucone na czeskiego podatnika – powiedział „Rzeczpospolitej" analityk głównego czeskiego dziennika gospodarczego „Hospodarskich Novin" Martin Ehl.

Afera wybuchła, gdy do praskiej prasy przedostał się raport unijnych audytorów, którzy badali powiązania obecnego szefa rządu Andreja Babiša z jego holdingiem Agrofer. W 2016 roku czeski parlament przyjął ustawę – pisaną „pod Babiša" – nakazującą premierowi przekazywanie swych firm pod zarząd funduszy trustowych (podobnie jak w USA).

czytaj także: Czechy: Największy protest w Pradze od czasu upadku komunizmu

Unijni urzędnicy wykryli, że co prawda Babiš przekazał zarząd Agrofertu dwóm funduszom, ale to on był ich „ostatecznym beneficjentem".

Jeśli Bruksela przyjmie raport w obecnym brzmieniu, to oznaczałoby wycofanie ok. 17 mln eurosubsydiów europejskich dla firm holdingu Agrofert – w dodatku dostawały je z puli wspierania małej przedsiębiorczości. – Koncern to 100–120 firm znanych z dużej kreatywności. Kiedy trzeba, występują jako małe, a innym razem – ogromne. Tego rodzaju zachowania w biznesie nazywa się u nas „bocianie gniazdo", od nazwy ośrodka wypoczynkowego należącego do Babiša – tłumaczy Ehl.

Konflikt z Babišem wylał się na ulice Pragi. Od połowy maja, co dwa tygodnie w centrum miasta, na placu Wacława opozycja zwołuje manifestacje z żądaniem ustąpienia szefa rządu. Na pierwszą przyszło ok. 20 tys. osób, na drugą – 50 tys. W poniedziałek zaś w Pradze odbyła się największa manifestacja od czasów aksamitnej rewolucji w 1989 roku. Około 100–120 tys. demonstrantów skandowało „Demisi!" („Dymisja!").

– Babiš jest oligarchą jak Berlusconi, tylko gorszy. (...) Myśli, że Czechy należą do niego – powiedział dziennikarzom jeden z manifestantów.

Opozycyjny polityk Mikuláš Minář zapowiedział, że uczestnicy kolejnej demonstracji (planowanej na 23 czerwca) nie zmieszczą się na placu Wacława, dlatego zostanie ona przeniesiona na ogromne błonia Letenskej Plani. 30 lat temu odbyła się tam kulminacyjna, wielusettysięczna demonstracja aksamitnej rewolucji. – Teraz może przyjść nawet 300 tys. ludzi – mówi Ehl.

Niechęć do premiera bowiem przekroczyła granice Pragi, która od początku przyjmowała go bardzo chłodno.

Na ostatnią manifestację przyjeżdżali ludzie z różnych zakątków Czech. – Nie ma u nas regionów pro- i antyBabišowych. Statystycznie rzecz ujmując, premier może liczyć na poparcie starszych, z mniejszych miast, typowych wyborców partii komunistycznej czy socjaldemokratycznej – dodaje praski analityk.

Mimo manifestacji i groźby konfliktu z Brukselą Babiš pozostaje najpopularniejszym czeskim politykiem (popiera go ok. 28 proc. Czechów). Jego partia ANO dostała 21 proc. głosów w majowych eurowyborach i wygrała je.

Pewny takiego poparcia Andrej Babiš gwałtownie sprzeciwił się unijnemu raportowi. – To atak na republikę, mający na celu zdestabilizowanie sytuacji w kraju – mówił z trybuny parlamentu. Opozycja zainicjowała tam debatę na jego temat, ale bez nadziei na sukces. „Parlamentarna arytmetyka nie wskazuje na możliwość jego dymisji" – napisał politolog Jiří Pehe. Koalicjant premierowskiego ANO – socjaldemokraci – nie chcą opuścić rządu. Jest on mniejszościowy, ale w głosowaniach wspierają go komuniści, jak i radykalnie prawicowa Wolność i Demokracja Bezpośrednia. Ani jedni, ani drudzy nie chcą obecnie narazić się na sprawdzian swej popularności w przedterminowych wyborach. Wszystko wskazuje, że na przykład WiDB w ogóle nie weszłaby do parlamentu.

Sam Babiš wielokrotnie wcześniej zapowiadał i obecnie to powtórzył, że „sam nigdy nie poda się do dymisji". Jego polityczny sojusznik, prezydent Miloš Zeman, już ogłosił, że nie zdymisjonuje go, nawet jeśli prokuratorzy postawią Babišowi formalne zarzuty.

– Nigdy się łatwo nie poddaję. Ale wierzę, że rosnąca presja społeczna, mądre decyzje opozycji i właściwa presja instytucjonalna sprawią, iż nie będzie więcej premierem – jest jednak przekonany szef czeskiej filii Transparency International David Ondráčka. To właśnie na wniosek Transparency UE wszczęła kontrolę.

– Ma poparcie ludzi, poparcie w parlamencie, a opozycja nie ma jednego lidera, takiego anty-Babiša. Nie oferuje wyrazistej alternatywy – uważa jednak Ehl.

„Obecne oskarżenia to najpoważniejsze zagrożenie dla Babiša, odkąd zajął się polityką. Może teraz sprzedać Agrofert, ale to nie jest jedno przedsiębiorstwo, lecz setki firm. Nie da się tego zrobić w miesiąc, nawet gdyby chciał. Dlatego jest skazany na sprzeciwianie się Unii. A w międzyczasie Czechy mogą zostać pozbawione funduszy unijnych, to zaś wpłynie na gospodarkę. Do tej pory Babiš cieszył się poparciem, bo gospodarka rosła..." – opisał nachodzący konflikt Jiří Pehe.

– Unia może nie przesłać nam zaplanowanych funduszy, a wtedy pieniądze pójdą z naszego budżetu i wszystko zostanie przerzucone na czeskiego podatnika – powiedział „Rzeczpospolitej" analityk głównego czeskiego dziennika gospodarczego „Hospodarskich Novin" Martin Ehl.

Afera wybuchła, gdy do praskiej prasy przedostał się raport unijnych audytorów, którzy badali powiązania obecnego szefa rządu Andreja Babiša z jego holdingiem Agrofer. W 2016 roku czeski parlament przyjął ustawę – pisaną „pod Babiša" – nakazującą premierowi przekazywanie swych firm pod zarząd funduszy trustowych (podobnie jak w USA).

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 789
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 788
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 787