Z opublikowanych deklaracji majątkowych wynika, że ministrowie, deputowani i senatorzy nie pozbyli się swoich majątków na Zachodzie i nie mają zamiaru tego robić.
Połowa kwietnia to tradycyjnie termin publikacji deklaracji dochodów rosyjskiej klasy politycznej. Zaczyna zwyczajowo prezydent, po nim urzędnicy Kremla, a w końcu rząd i cała reszta. Zgodnie z rosyjskim prawem – ustanowionym po agresji na Ukrainę i wprowadzeniu sankcji przez państwa Zachodu – politykom nie wolno posiadać za granicą kont w bankach, akcji i obligacji. Nikt im nie zabronił jeszcze kupna nieruchomości.
– Jeśli wprost zwrócą się do nich (z Kremla) i powiedzą: „sprzedawaj", to sprzedadzą. Ale rozkazy nie nadchodzą, a właściciele uważają, że ich sankcje nie obejmą, bo znajdują się poza tzw. bliskim kręgiem Putina – twierdzi w rozmowie z „Rz" moskiewski analityk Aleksandr Makarkin.
– To są ich indywidualne decyzje, nie ma to nic wspólnego z polityką Kremla, która nadal jest niechętna wobec Europy – zastrzega.
Jednak socjologowie z Centrum Lewady odnotowali w ciągu ostatniego miesiąca, że Rosjanie z większą sympatią odnoszą się do krajów Zachodu. Badacze wiążą to ze zmianą tonu kremlowskiej propagandy telewizyjnej, co mogłoby sugerować początki ocieplenia. Respondenci obecnie przyznają nawet, że „za granicą jest wyższy poziom życia". Z obywatelami zgadzają się ich przedstawiciele – tylko sześciu deputowanych w ciągu roku pozbyło się swoich nieruchomości na Zachodzie.