Na skoczni Rukatunturi w sobotę w zasadzie rządził sędzia od pomiarów kombinezonów, czyli pan Sepp Gratzer. Zasłużony austriacki kontroler w obu seriach znacząco zmieniał kolejność na tablicy wyników. Z premedytacją, czy nie, dobitnie przypomniał najlepszym skoczkom świata, że są twarde granice naciągania nogawek i rękawów.
Chronologia była następująca: pierwsza seria dała przez chwilę prowadzenie Roberta Johanssona przed Johannem Andre Forfangiem. Norwegowie w swych nowych białych kombinezonach wydawali się pewnymi kandydatami do sukcesów (w serii próbnej też latali daleko), ale gdy po paru chwilach pojawiły się komunikaty, że obaj nie przeszli kontroli Gratzera – to już była spora sensacja.
Wobec dwóch norweskich dyskwalifikacji na górze tablicy rezultatów pojawiły się dwa nazwiska słoweńskie: Timiego Zajca i Petera Prevca, którzy wyprzedzali kolejnego Norwega Mariusa Lindvika, mistrza świata juniorów z 2018 roku. Tande był ósmy, tracił do Zajca siedem punktów.
Druga seria przyniosła bardzo interesujące roszady – najpierw czysto sportowe: Phillipp Aschenwald i Daniel Andre Tande po znakomitych skokach powyżej 140 m znacznie awansowali w klasyfikacji. Ci, którzy byli przed nimi też się starali, tylko liderowi Zajcowi skok się nie udał i (jak się okazało – tylko na parę chwil) wypadł z pierwszej dziesiątki.
Gdy po emocjach finałowych prób można było już podawać, że Tande znów pięknie wygrał, wyprzedziwszy Prevca, Lindvika i Aschenwalda, do akcji ponownie wkroczył z hukiem Sepp Gratzer, by zdyskwalifikować kolejnego Norwega i jeszcze Słoweńca – drugiego i trzeciego skoczka w konkursie. Obu również z powodu nieregulaminowych kombinezonów.