Dla Madsena był to debiut jako stały uczestnik cyklu - do tej pory jeździł tylko z dziką kartą, albo jako rezerwowy. Do półfinałów w Warszawie awansował z najgorszym wynikiem - zdobył 8 punktów, nie wygrywając żadnego biegu. Także w półfinale przyjechał drugi, by w decydującym wyścigu skorzystać z pomyłki Fredrika Lindgrena. Szwed pewnie prowadził, ale na jednym z wiraży wpadł w koleinę, ledwo opanował maszynę, dając się wyprzedzić Duńczykowi. Madsen wygrał więc Grand Prix, pierwsze biegowe zwycięstwo przywożąc dopiero w finale.
Na trzecim miejscu finiszował Patryk Dudek, który jednak uzbierał najwięcej punktów w fazie zasadniczej i to on prowadzi po rundzie w Warszawie w klasyfikacji generalnej mistrzostw świata. Zielonogórzanin ma 16 punktów, o punkt wyprzedza Lindgrena i o dwa czwartego w stolicy Nielsa Kristiana Iversena.
Na półfinale rywalizację w Grand Prix Warszawy zakończyli dwaj inni Polacy - obaj w drugim z półfinałów. Jadący z dziką kartą Bartosz Smektała może mówić o szczęściu, że dostał się tak wysoko, ponieważ skorzystał wcześniej, na koniec fazy zasadniczej, z pecha Maxa Fricke'a. Australijczyk prowadził w 19. biegu, ale wpadł w koleinę i wywrócił się na prostej. Smektała jechał wówczas ostatni, a powtórkę wygrał, co pozwoliło mu na awans do czołowej ósemki.
Znów niezadowolony z występu w Warszawie może być za to Bartosz Zmarzlik. Wicemistrz świata dwa razy tracił dobre miejsca, wyjeżdżając na drugim łuku zbyt szeroko. Niestety, drugi z tych błędów zdarzył mu się w półfinale. Z błędu Polaka skorzystał Leon Madsen i wyrzucił Zmarzlika z finału.
Najsłabiej z biało-czerwonych zaprezentował się wracający po kilku latach do cyklu Janusz Kołodziej. Zdobył tylko 4 punkty, ale warszawska Grand Prix zaskoczyła nie tylko nowicjuszy. Bardzo słabo pojechał mistrz świata Tai Woffinden, który nie wygrał żadnego biegu i uzbierał tylko 6 punktów. Jeszcze 1 punkt mniej zdobył poprzedni czempion, Australijczyk Jason Doyle.