Wiadomo, że nie będzie pan do końca obiektywny, jeszcze rok temu grał pan w Lechii Gdańsk, ale mimo to spytam: kto zostanie mistrzem Polski, Lechia czy Legia?
Z ręką na sercu, nie potrafię wskazać faworyta. To zbyt trudne. Siadałem z terminarzem w ręku, patrzyłem na kolejne mecze, jakie przyjdzie rozegrać obu zespołom, robiłem symulacje i nic... Wiemy, jaka jest ta liga, tu naprawdę każdy może przegrać z każdym. Runda finałowa to siedem meczów, 21 punktów do zdobycia. Niby sporo, ale jednak bardzo mało. Dwie wpadki eliminują z walki o tytuł. Pytanie, jaką Lechię zobaczymy w decydującej fazie – taką, jaką widzieliśmy przez większą część sezonu, czyli konsekwentną, kontrolującą mecze, czy taką jak w meczu z Cracovią – momentami spanikowaną i przede wszystkim zmęczoną. Podobne wątpliwości są przy Legii. Czy do końca sezonu już będzie to taki zespół jak w trzech ostatnich meczach, czy wróci drużyna gubiąca punkty, odpadająca z Pucharu Polski z I-ligowym Rakowem.
Co przemawia za Lechią?
Głód. Klub nigdy nie zdobył mistrzostwa, podobnie jak większość piłkarzy, którzy tam grają. Syty sportowiec jest jednak bardziej rozleniwiony, trudniejszy do zmotywowania. Wszyscy w Gdańsku mają niesamowite ciśnienie na tytuł. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że wtedy też pojawia się presja.
A za Legią?