Po tym jak „Rzeczpospolita" w lutym opisała inicjatywę posła Jarosława Sachajki (z Kukiz'15), który chce, by państwo przyznawało poszukiwaczom zabytków obowiązkową gratyfikację za oddanie rzeczy, jakie znajdą w ziemi, i zniosło biurokratyczne bariery w staraniach o zgodę na poszukiwania – odezwało się Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Resort twierdzi, że już daje nagrody za znaleziska archeologiczne, choć – jak wskazują dane – nielicznym.
– W latach 2015–2019 60 znalazcom wypłacono nagrody w łącznej wysokości 333 600 zł – podaje nam Anna Bocian, rzeczniczka ministerstwa. Wśród zgłoszeń były takie obiekty jak krzemienne siekierki z epoki kamienia, gliniane naczynia, miecze wczesnośredniowieczne, a nawet groby popielnicowe kultury łużyckiej. Ponadto – np. kolia z epoki brązu czy skarby monet, biżuterii, dokumenty i przedmioty ukryte w czasie II wojny światowej.
Nagrody od 2003 r. może przyznawać minister kultury, przy czym „dotyczą one faktu zgłoszenie znaleziska odpowiednim organom". „Co prawda wysokość nagrody uzależniona jest od wartości materialnej odkrytych zabytków, jednak stanowi ona przede wszystkim gratyfikację za postawę obywatelską" – podkreśla resort.
Zgodnie z ustawą o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami osobom, które odkryły bądź przypadkowo znalazły zabytek archeologiczny, przysługuje nagroda, o ile dopełniły pewnych obowiązków. Dotyczy to sytuacji, kiedy ktoś, np. prowadząc roboty budowlane czy ziemne, odkrył zabytkowy przedmiot – wtedy powinien wstrzymać prace, miejsce zabezpieczyć i zawiadomić konserwatora zabytków (lub wójta czy burmistrza).
Jednak zdaniem posła Jarosława Sachajki konieczna jest zmiana przepisów dotyczących poszukiwania zabytków przez coraz szersze grono pasjonatów amatorów, zniesienie biurokratycznych barier i bardziej transparentny system przyznawania nagród.