Protestujący przemaszerowali pod pałac prezydencki, wznosząc okrzyki przeciwko Duterte, który w czasie swojej politycznej kariery wielokrotnie żartował na temat gwałtów. Przykładowo w ubiegłym roku powiedział, że kiedy był nastolatkiem, nieprzyzwoicie "dotknął" pokojówki pracującej dla rodziny.

Służby prasowe prezydenta podkreślały później, że takie komentarze są jedynie żartami, a nie politycznymi deklaracjami, i nie powinny być traktowane poważnie.

Jednak przywódczyni protestu, Joms Salvador z kobiecej grupy Gabriela, powiedziała w rozmowie z AFP, że "mizoginistyczne" wypowiedzi Duterte były "nie do przyjęcia, obojętnie czy są żartami, czy nie". - Organy wymiaru sprawiedliwości interpretują je jako deklaracje polityczne i rozzuchwalają przestępców - zauważyła.

Jak twierdzi Salvador, statystyki na Filipinach są przerażające - jej zdaniem co godzinę gwałcona jest jedna kobieta lub dziecko, a wzrost liczby takich przestępstw wynosi 153 procent w stosunku do poprzedniej dekady, zanim Duterte został wybrany na prezydenta.

W proteście, według relacji korespondentów zachodnich agencji, uczestniczyło ok. 4 tys. osób. Porządku pilnowała niewielka liczba policjantów.