Sprawę opisuje tygodnik "Kontakty". Julian Kulesza w 1939 roku zgłosił się z ojcem do Komisji Poborowej. Wojsko kilka dni wcześniej wywiesiło informacje o nakazowym obowiązku oddania koni.
Na miejscu wojskowi wybierali najzdrowsze zwierzęta. Właściciele otrzymywali wycenę i zaświadczenie poboru konia. Zwierzę należące do ojca pana Kuleszy zostało wycenione na 700 złotych.
W czasie wojny ojciec mężczyzny zmarł, a dokument upoważniający do odbioru pieniędzy trafił do rodzinnego kufra. O zaświadczeniu Jan Kulesza przypomniał sobie w zeszłym roku. - W ubiegłym roku nowy prezydent Duda i premier Szydło mówili o sprawiedliwości i uczciwości wobec obywateli. Słuchałem i myślałem, że jak jest tak rzetelnie, to niech mi zwrócą dług za zabranego kasztanka - mówi w rozmowie z tygodnikiem.
- Prawo obywatela jest najważniejsze, trzeba mieć zaufanie do państwa, słyszałem w telewizji. A ja stoję na prawie i zgodnie z prawem zażądałem wypłaty pieniędzy za pobranego konia przez państwo - dodaje Kulesza.
Mężczyzna napisał w ubiegłym roku do Urzędu Skarbowego w Wysokiem Mazowieckiem wezwanie do zapłaty. Według jego wyliczeń państwo powinno mu zwrócić 28 tysięcy złotych. Skąd akurat taka cena? Mężczyzna pamięta, że w 1939 roku krowa kosztowała około 100-150 złotych. Obecnie krowa kosztuje około 4-5 tys. złotych. Jego konia wyceniono wówczas na 700 zł.