Czytam ostatnio o propozycjach przepisów hucznie zwanych konstytucją biznesu, formalnie autorstwa Wicepremiera Mateusza Morawieckiego. Owa konstytucja ma określać relacje biznesu z administracją i pomóc przedsiębiorcom. Pakiet ustaw przewiduje zasady odnoszące się do nich.
„Hasłem przewodnim pakietu jest wolność, a sercem ustawa – Prawo przedsiębiorców, która zastąpi ustawę o swobodzie działalności gospodarczej z 2004 r." – oznajmił Wicepremier.
Ma być: wolność działalności gospodarczej, „co nie jest prawem zabronione, jest dozwolone", domniemanie uczciwości przedsiębiorcy, przyjazna interpretacja przepisów, (in dubio pro libertate) rozstrzyganie wątpliwości faktycznych na korzyść przedsiębiorcy, wysokiej jakości obsługi urzędowe, proporcjonalność, a także bezstronności i równe traktowanie. (za „Rzeczpospolitą" z 18 listopada 2016).
Ale śmieszne!
Ja to określam pakietem pobożnych życzeń. I znów setki stron dodatkowych przepisów. Za żadne skarby zrozumieć nie mogę, dlaczego te same hasła, które ktoś proponował 28 lat temu, Pan Wicepremier proponuje po raz kolejny. Przypomnę, że w 1988 r. istniała tzw. ustawa Wilczka. Była to ustawa o działalności gospodarczej, która zakładała bardzo liberalny system w myśl zasady, „co nie zostało zabronione, jest dozwolone". Pogratulować Panu Premierowi pamięci. Czy pamięta, dlaczego ustawa się nie sprawdziła?
Znów ktoś sobie, bo wątpię, by był to Wicepremier, wymyślił chwytne hasło – in dubio pro libertate, czyli rozstrzyganie wątpliwości na korzyść przedsiębiorcy. Tłumaczenie niezbyt zresztą dokładne i adekwatne, bo odnosi się do wzajemnego zaufania stron oraz, w myśl zasady, że w razie wątpliwości należy interpretować na rzecz większej swobody – rozszerzająco... Zaufanie przedsiębiorców do biurokracji i odwrotnie! Doskonały dowcip! A na poważnie, radzę zostawić termin „konstytucja" dla tej, która dotyczy RP i zastanowić się nad tym, co robić by była przestrzegana, a do przedsiębiorczości używać mniej wzniosłych określeń.