Nie można też pominąć i tego, że owa zmiana nie była efektem realizacji jakiegoś całościowo przygotowanego, spójnego, przedyskutowanego przez zainteresowanych projektu, a jedynie reakcją na to, że w jednym z sądów okręgowych w kraju nie spodobał się skład kolegium, po przeprowadzonych w pierwszej połowie tego roku wyborach. Zresztą jest to znany na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy „mechanizm" działania wobec władzy sądowniczej. Jego istotę oddaje często słyszane stwierdzenie – „jest akcja, jest reakcja". W związku z tym rodzi się pytanie, czy kolejne zmiany ustawy tworzy się z myślą o ludziach, korzystających z realizowanej przez państwo funkcji wymiaru sprawiedliwości czy wbrew ludziom, którzy ten wymiar sprawują.
Doraźne cele nie powinny decydować
Nie jest też tak, że dopiero teraz najliczniejsza grupa sędziów sądów rejonowych uzyskała realny wpływ na działanie kolegium. Dotychczasowe rozwiązania, taki realny wpływ zapewniały, skoro istniała równowaga między ilością przedstawicieli sądów rejonowych i sądu okręgowego. Stwierdzenie, jakoby sędziowie sądów rejonowych „byli poddani woli sędziów okręgowych", jest nieprawdziwe. Wpisuje się jedynie w budowanie sztucznego i niezgodnego z rzeczywistością obrazu negatywnych relacji pomiędzy sędziami sądów rejonowych a sędziami sądu okręgowego, deprecjonowania pozycji tych pierwszych przez tych ostatnich, a to wszystko dla uzasadnienia wprowadzania kolejnych zmian.
Nie trzeba sztucznie, w imię realizacji doraźnych celów „dowartościowywać" sędziów sądów rejonowych, bo ich wartość jest oczywista i w środowisku sędziów sądów powszechnych absolutnie niekwestionowana.
Argument, że sędziowie sądów rejonowych są najbardziej obciążeni pracą i pracują „na pierwszej linii frontu", jest kontynuacją „wkładania klina" między sędziów sądów powszechnych różnych szczebli, po to, by grać na emocjach i dzielić środowisko na tych, co pracują więcej i tych co pracują mniej. To bardzo płytkie spojrzenie na problem obciążenia pracą sędziów, z całą pewnością z położeniem nacisku tylko na ilość załatwianych spraw, a już zupełnie w oderwaniu od ich charakteru, złożoności pod względem faktycznym i prawnym, ich specyfiki, związanego z tym poziomu nakładu pracy na ich rozpoznanie, koniecznego tempa podejmowanych czynności i stopnia skondensowania procesu decyzyjnego, ilości i obszerności przełożenia motywów owych decyzji procesowych na formę pisemną.
Nie chce widzieć
Martwi to, że autor artykułu tego wszystkiego nie dostrzega, albo – co gorsza, dostrzegać nie chce. Nie ulega natomiast żadnej wątpliwości to, że o ile na etapie konstruowania podziału czynności prawidłowo zostaną zidentyfikowane podstawy owego obciążenia, ma ono zrównoważony i porównywalny charakter – w skali wydziału, sądu i sądów. Wie to każdy sędzia, który w ramach pokonywanej drogi zawodowej sam doświadczył orzekania w sądzie rejonowym i okręgowym, w pierwszej, jak i drugiej instancji.
Także z punktu widzenia ukształtowanej na przestrzeni przynajmniej ostatnich dziesięciu lat praktyki w zakresie szeroko pojętego procesu opiniodawczo-decyzyjnego, z udziałem kolegium i prezesa Sądu Okręgowego w Kielcach, nie sposób nie dojść do wniosku, że te nowe rozwiązania nie przekładają się na żadne nowe – lepsze efekty. Koncepcja podziału czynności czy przykładowo powierzenia stanowiska przewodniczącego wydziału w sądzie rejonowym X nie rodziła się najpierw w głowie prezesa sądu okręgowego, a stanowiła projekt, którego autorem i wnioskodawcą był nie kto inny, niż prezes sądu rejonowego X i to było poddawane opinii kolegium. Podejście prezesa sądu okręgowego do tych zagadnień sprowadzało się do jednego podstawowego założenia, że należy co do zasady akceptować każdy projekt tego rodzaju pochodzący od prezesa konkretnego sądu rejonowego, bo to on najlepiej zna sytuację kadrową w danym sądzie, dokonywane przez niego „wybory" wpisują się w istotę sprawowanego przez niego nadzoru administracyjnego nad działalnością sądu rejonowego i to on będzie „czerpał" z owoców takiej propozycji, jaką złożył. To wszystko jest weryfikowalne i może warto zapytać samych sędziów i prezesów sądów rejonowych, którzy mają spostrzeżenia z lat minionych, jak w praktyce ta „dominacja", o jakiej mowa we wskazanym artykule, miała wyglądać.