Podstawą są wątpliwości
Jestem przekonana, że mam ku temu mandat, jako sędzia z ponad czterdziestopięcioletnim stażem, który po skończeniu państwowych dziennych studiów prawniczych, odbyciu aplikacji sędziowskiej przeszedł wszystkie szczeble sądownictwa (sąd rejonowy – 22 lata, licząc aplikację i asesurę, sąd okręgowy – 11 lat i sąd apelacyjny – 13 lat). Od pięciu miesięcy w stanie spoczynku, pozostaję uważnym obserwatorem wszystkiego, co dotyczy środowiska sędziowskiego, któremu poświęciłam całe swoje zawodowe życie.
Dlatego właśnie z całą odpowiedzialnością, bez fałszywej skromności (mam poczucie wiedzy i doświadczenia życiowego), ale w poczuciu braku dostatecznych kompetencji, nie podjęłabym się oceny przydatności kogokolwiek do pełnienia funkcji sędziego Sądu Najwyższego. Oceny, która powinna być przeprowadzona w sposób merytoryczny, z uwzględnieniem dotychczasowego dorobku takiego kandydata. Po prostu uważam, że moja wiedza i kompetencje są mimo wszystko niewystarczające, nawet gdybym mogła przedyskutować tę ocenę z osobami o większej wiedzy i rozleglejszym doświadczeniu zawodowym. W obecnej tzw. KRS natomiast, poza jednym sędzią sądu okręgowego, są tylko sędziowie sądów rejonowych. Państwo nie macie z tym żadnego problemu?
Tutaj odwołam się do wspomnień z okresu apelacji sędziowskiej, kiedy mój pierwszy patron (bardzo ceniony sędzia, który zakończył służbę jako wiceprezes NSA), sprawdzając projekt sporządzonego przeze mnie uzasadnienia, zapytał, czy miałam jakieś wątpliwości. Usłyszał ode mnie: „nie, żadnych, przecież to było proste". Jakież było moje zdziwienie, kiedy sędzia, patrząc na biblioteczkę z zielonymi zeszytami SN (nie było elektronicznego orzecznictwa), wskazał na kilka orzeczeń Sądu Najwyższego różnie interpretujących zagadnienie, które było m.in. przedmiotem uzasadnianego przeze mnie orzeczenia. Od tamtego momentu pozostało we mnie przekonanie, przekazywane także moim aplikantom, że brak wątpliwości i bezkrytyczne poczucie posiadania kompetencji świadczy o braku dostatecznej wiedzy.
Moja naiwność ma granice
Pozostaje poza jakąkolwiek argumentacją merytoryczną, że naiwność a priori dyskwalifikuje sędziego. Zaryzykuję jednak i zwrócę się do sędziów-członków tzw. Krajowej Rady Sądownictwa, której na razie, jako urzędujący sędziowie są członkami, aby mając na uwadze dobro wymiaru sprawiedliwości, zachowania niezależności sądów i niezawisłości sędziów, rozważyli wszystkie racje i powzięli decyzję o złożeniu mandatu z członkostwa w tzw. KRS ( art. 14 ust. 1 pkt 2 ustawy o KRS). Moja naiwność ma oczywiście pewne granice: nie wyobrażam sobie, że zdecydować się na to mogliby wszyscy sędziowie tego gremium. Wystarczyłoby jednak choć jedno takie zrzeczenie, aby musiały nastąpić kolejne wybory celem skompletowania Rady, a czas do tego niezbędny spowodowałby chociażby odroczenie kompletowania składu Sądu Najwyższego według nowych niekonstytucyjnych procedur. Nie będę przytaczała tutaj argumentów przemawiających za tym stanowiskiem, ponieważ zostały już one wyartykułowane przez wiele gremiów i autorytetów prawniczych.
Sędzią się jest, członkiem KRS bywa
Celem mojego apelu jest przedłużenie (wstrzymanie) tej pseudoreformy do czasu rozstrzygnięcia przez Trybunał Sprawiedliwości UE pytania prejudycjalnego, a także zakończenia postępowania wszczętego przed tym Trybunałem przez Komisję Europejską. Wystarczyłoby, gdyby jeden tylko sędzia, w którym obudzi się sędziowskie sumienie, to uczynił, aby cała ta niekonstytucyjna procedura nie mogła być wdrożona. Nie zwracam się do innych niż sędziowie członków KRS, w tym także do sędziego będącego przedstawicielem prezydenta, którego postawa reprezentowana w tej działalności oburza mnie chyba najbardziej ze względu na uprzednio piastowaną godność, ale to odrębny temat.