PiS najwyraźniej bliżej do dwustopniowego podziału na 49 województw sztucznie dzielących kraj – jak w PRL. Tyle że zlikwidowane wtedy, a przywrócone 20 lat temu powiaty znów na trwale odżyły, co ostatnia kampania prezydencka pokazała aż nadto. O ich likwidacji PiS musi raczej zapomnieć. Ponadto odpadł argument o mniejszych dotacjach unijnych, bo dla celów statystycznych Unii podzielono Mazowsze na dwie części: bogatszą Warszawę z obwarzankiem i biedniejszą resztę.

PiS pewnie chce jednocześnie zdobyć rządy w jednym, a może i obu nowych województwach, gdyby Warszawę z obwarzankiem wyłączyć z Mazowsza. Ambicje te są zrozumiałe, gdyż teraz brakuje mu dwóch, może trzech radnych w sejmiku, by mieć większość. Powinien jednak sięgnąć po argumenty polityczne, by uzyskać wpływ na zarządzanie tym województwem, a nie uciekać się do tak radykalnego posunięcia jak dzielenie historycznie ukształtowanego regionu.

Czytaj także: Jacek Kozłowski: Wraca podział województwa mazowieckiego: po co?

Drugą zmorą PiS są rządy Rafała Trzaskowskiego w stolicy, której budżet jest sześć razy większy niż całego województwa mazowieckiego. Nie robi jednak nic, by uprościć nadzór na samorządem w tym mieście. A ten, nie wiedzieć czemu, cieszy się od lat szczególnym statusem, z rozdętą na 18 dzielnic biurokracją i setkami radnych. Nie ma żadnych racji, by ten przedziwny status tolerować, tym bardziej że na tle innych dużych miast stołeczny magistrat wypada raczej gorzej. Po tym jednak, jak Trzaskowski uzyskał ponad 10 mln głosów w wyborach prezydenckich, o wygranej z nim w stolicy PiS nie ma co marzyć. Może za to jedną prostą ustawą odbiurokratyzować zarządzanie i zwiększyć nadzór nad tym samorządem.

Gdyby zdecydował się jednak wydzielić Warszawę, najlepiej, by wykroił tylko ją, co już bywało i co zna wiele krajów, ewentualnie ze ścisłym obwarzankiem miast z nią związanych. Inaczej Mazowsze zostanie z ogromną dziurą w środku, zarządzaną przez inne władze. Stolicą obu województw powinna być naturalna stolica Mazowsza – Warszawa, tym bardziej że ani Płock, ani Radom, położone nadto na obrzeżach, tej roli nie udźwigną bez straty dla regionu i Polski. Jest jeszcze jeden argument za jak najmniejszymi zmianami: kiedy następna władza będzie je cofać, to z mniejszym kosztem.