Wszystko, co nad błękitnym niebem wydaje się odległe i obce, choć oczywiście z dobrodziejstw, jakie przynoszą urządzenia umieszczone w przestrzeni kosmicznej korzystamy wielokrotnie w ciągu dnia (GPS, prognozy pogody, technologie). Bawią nas filmy o gwiezdnych podróżach – dla nas niedostępnych, ale wyrażających nadzieje na postęp techniczny. Okazuje się, że sektor kosmiczny przynosi dziś największe pieniądze. Zyski są wręcz nieporównywalne z innymi dziedzinami przedsiębiorczości, także tej niedozwolonej. A zatem nie tylko badania i ciekawość! Nie chodzi o to, aby nagle osiedlać się na Księżycu, jak myślano kiedyś, czy na Marsie, jak się ostatnio zastanawiamy. Gwałtownie rośnie apetyt na pozyskiwanie surowców naturalnych, zwłaszcza rzadkich na Ziemi pierwiastków. Czy prawa obowiązujące na naszej planecie pozwolą w takim celu ją opuszczać? Czy rokują porządek w dalszym podboju kosmosu przez państwa lub prywatne podmioty?
Gołym okiem widać, że świat wcale się nie jednoczy. Coraz silniejsze są tendencje odśrodkowe, bo każdy ze stanowczością realizuje własne interesy. Było tak i dotąd, lecz pod innymi hasłami. Krym pokazuje, że silniejszy i bardziej zdecydowany oraz konsekwentny dopina swego. Istotne więc okażą się decyzje i działania państw, które mają środki techniczne do operowania w przestrzeni kosmicznej: nie tylko Stany Zjednoczone, Japonia, Francja i Kanada czy skupiona chwilowo na czym innym Rosja, ale przede wszystkim przytłaczające innych ludnościowo Chiny oraz Indie. Co, jeśli zażądają udziału w przestrzeni kosmicznej i jej eksploatacji? Tzw. układ księżycowy, który mało państw podpisało, a żadne z wymienionych, określił kosmos na wzór prawa morza jako „wspólne dziedzictwo ludzkości". Co jednak, kiedy przedefiniuje się to pojęcie i zażąda części dziedzictwa stosownie do populacyjnego udziału w ludzkości? Wiadomo, że prawo jest w tej materii więcej niż niedoskonałe.
Zaczęto na poważnie mówić o konieczności przygotowania nowego traktatu, który zająłby miejsce Układu z 1967 r. o zasadach działalności państw w zakresie badań i użytkowania przestrzeni kosmicznej łącznie z Księżycem i innymi ciałami niebieskimi. Wzorowany na traktacie antarktycznym z 1959 r. powstał w dobie zimnej wojny i bipolarnego konfliktu. Miał służyć równowadze. Artykuł II tego Układu – dodajmy, że ratyfikowanego przez Polskę – przewiduje co prawda, że „przestrzeń kosmiczna, łącznie z Księżycem i innymi ciałami niebieskimi, nie podlega zawłaszczeniu przez państwa ani poprzez ogłoszenie suwerenności, ani w drodze użytkowania lub okupacji, ani w jakikolwiek inny sposób". Artykuł VI mówi niby, że państwa ponoszą odpowiedzialność za działania swoich instytucji pozarządowych i osób prawnych. Nie trzeba by było zawierać układu księżycowego, gdyby Układ normował na przykład sytuację, w której prywatny podmiot zajął powierzchnię planety czy asteroidu i ją eksploatował przy niemilitarnej akceptacji państwa, z którego się nie wywodzi.
I znów musimy wrócić do podstaw. Przyzwyczailiśmy się, że na Ziemi wszelkie tereny w domenie prawa publicznego lub prywatnego zostały rozdysponowane lub ich status ustalono definitywnie.
Starożytność grecka dzieliła świat na sferę zamieszkałą przez człowieka, zwaną oikos (dom, siedziba i stąd ekonomia), i miejsca bezludne, czyli właśnie kosmos – tutaj na Ziemi! Hellenowie żyli w miastach otoczonych kosmosem skał, urwisk, mórz i lasów. Tworzyli co prawda zamorskie kolonie, ale też tylko jako zamieszkałe pojedyncze osady poleis pośród przyrody lub obcych.