Reakcją na niego były gwizdy publiczności i druzgocąca krytyka recenzentów. Nisko oceniono walory artystyczne tego dzieła, a podprogowy, a może nie do końca uświadomiony przekaz nakierowany na wybielanie niemieckiej zbrodniczej historii na nikim nie zrobił wrażenia.
Dzieło opowiada historię starszego małżeństwa, mieszkającego w latach 40. w stolicy Niemiec. Po śmierci syna na froncie diametralnie zmieniają swój stosunek do nazistowskiego reżimu, rozpoczynają swoją małą, osobistą walkę ze zbrodniczym systemem.
Film pokazuje, że w ogarniętych szaleństwem Niemczech byli też dobrzy Niemcy, ci, którzy nie dali się zwieść systemowi, byli jego ofiarami, ale potrafili podjąć z nim walkę. To już kolejny taki film w ostatnich latach, w którym mechanizm wybielania swojej historii przez kolejne pokolenia aż bije w oczy. Podobne przesłanie niesie „Pole minowe", obraz pokazujący cierpienia młodych żołnierzy niemieckich, jeszcze dzieci, którzy po zakończeniu wojny zamiast wrócić do swoich matek, jako jeńcy muszą rozminowywać duńskie plaże. Sadystyczny nadzorca, duński kapral, po tym, jak od min giną kolejni chłopcy, targany wyrzutami sumienia, zmienia zdanie. Pozwala tym, co przeżyli, uciec wbrew rozkazom do domu.
Z drugiej strony mamy słynny serial „Nasze matki, nasi ojcowie", gdzie ofiary niemieckich zbrodni, Polaków, zaczyna przedstawiać się jako podludzi. W filmie mamy pięknych, pełnych wyrzutów sumienia żołnierzy Wehrmachtu i prymitywną, brzydką, wypełnioną antysemityzmem polską dzicz. To nie są dzieła przypadku, ale próba ugruntowania czegoś na stałe w kulturze masowej, która najlepiej oddziałuje na odbiorców, w sposób prosty zmieniając ich postawy, ocenę tamtego okresu. Tak, aby wyraźnie dostrzegli: byliśmy ofiarami.
Dlatego wszelkie działania polskich władz, organizacji, fundacji czy prawników, którzy zaangażowali się w obronę prawdy historycznej, walcząc z „polskimi obozami śmierci", należy wspierać, i w kwestii tej powinna istnieć polityczna jedność. Moim zdaniem jednak problemu nie rozwiąże wprowadzenie do kodeksu karnego sankcji za fałszowanie historii czy nawet wynajmowanie kancelarii prawnych, które wytaczałyby szkalującym mediom procesy za granicą – bo szerokie są gwarancje wolności słowa w krajach Zachodu. Chociaż jest to dowód stanowczości i determinacji w walce z tym zjawiskiem.