Sprawa Ewy Tylman: Zabójca w błysku fleszów, czyli Temida ma swoje pięć minut

Sprawa śmierci Ewy Tylman to niejedyny proces w ostatnich latach, który rozpalał emocje opinii publicznej.

Aktualizacja: 03.01.2017 18:49 Publikacja: 03.01.2017 17:49

Sprawa Ewy Tylman: Zabójca w błysku fleszów, czyli Temida ma swoje pięć minut

Foto: PAP/Jakub Kaczmarczyk

Bilety na głośne medialne procesy, tak jak na oczekiwane premiery teatralne, rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Na proces domniemanego zabójcy Ewy Tylman karty wstępu rozdysponowano w ciągu kilku godzin.

Proces Adama Z. oskarżonego o zabójstwo Ewy Tylman ruszył przed poznańskim sądem we wtorek 3 stycznia. Tajemnicza śmierć młodej kobiety w nocy z 22 na 23 listopada 2015 r. to jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych ostatnich kilku lat w Poznaniu. Proces ma charakter poszlakowy, bo nie ma bezpośrednich dowodów ani świadków zarzucanego oskarżonemu czynu.

Sprawa wzbudziła tak ogromne zainteresowanie, że poznański sąd zdecydował się na wydawanie kart wstępu na największą salę, gdzie przez 11 miesięcy będą obywać się rozprawy. Miejscówki dla 160 osób rozeszły się błyskawicznie. Rozpoczęcie procesu relacjonowało 60 dziennikarzy, kamerzystów i fotoreporterów. Ponad 100 osób, głównie studentów prawa, zasiadło w loży na piętrze i częściowo na parterze. Wszyscy musieli przejść dwukrotną kontrolę bezpieczeństwa. Najpierw przy wejściu do sądu, potem przed salą sądową. Ponadto tuż przed rozpoczęciem rozprawy salę sprawdzono pod względem sapersko-pirotechnicznym.

Sam Adam Z. siedział w pomieszczeniu oddzielonym od reszty pancerną szybą, wyposażoną w mikrofon. Z adwokatami kontaktował się przez interkom. Te nadzwyczajne środki bezpieczeństwa kierownictwo sądu tłumaczyło tym, że woli dmuchać na zimne.

W sprawie, która wywołuje tak duże emocje, wszystko się może zdarzyć. Na szczęście do żadnych ekscesów nie doszło.

– Medialny proces to taki, który nagłaśniają media – mówią sędziowie.

Śmierć maturzysty

Śmierć Ewy Tylman to niejedyny proces w ostatnich latach, który rozpalał emocje opinii publicznej. Tak też było, gdy w 1997 r. zginął 19-letni maturzysta Tomek Jaworski. Podczas ogniska ze znajomymi zorganizowanego na Młocinach po zdaniu matury napadła ich banda uzbrojona w kije baseballowe. Tomek był przypadkową ofiarą. Zanim go zabito, przez kilkanaście godzin przetrzymywano i torturowano. Po śmierci maturzysty ulicami polskich miast przeszły marsze pamięci.

Wyrok na oprawców zapadł w 1998 r. Monika Sz. uznana przez sąd za „mózg zbrodniczej akcji" usłyszała wyrok dożywocia, jej kompani kary 25 lat więzienia oraz od dwóch do 12 lat pozbawienia wolności.

W niemal tym samym czasie Polska żyła już inną tragiczną zbrodnią, sprawą „zabójstwa dilerów Ery" – jak ją określiły media.

Dwóch młodych mężczyzn pracujących dla jednego z operatorów zostało zwabionych do lasu, a potem zastrzelonych. Ciała wrzucono do dołu i niedbale zasypano. Godzinę później jedna z oskarżonych w tej sprawie kobiet sprzedała telefony umówionym wcześniej handlarzom na bazarze pod Pałacem Kultury.

Małgorzata R., która zbrodnię zaplanowała dla pieniędzy, usłyszała karę dożywocia.

W styczniu 2001 r. kraj emocjonował się tragiczną śmiercią małego Michałka. Chłopca utopiono w Wiśle w Warszawie. Prokuratura udowodniła, że dziecko zostało wrzucone do rzeki przez dwóch mężczyzn: konkubenta matki i jego kompana. Dostali kary 25 i 15 lat więzienia.

Matka dziecka, która zdaniem oskarżyciela brała udział w planowaniu zabójstwa, po trzech procesach została uniewinniona.

Dzieci w beczce po kapuście

Jeszcze większy szok Polska przeżyła, gdy w sierpniu 2003 r. w małej podlubelskiej wiosce Czerniejów odkryto zwłoki pięciu noworodków. Makabrycznego odkrycia dokonano na posesji należącej do dość zamożnej rodziny K. Szczątki dzieci ukryte były w beczce po kiszonej kapuście, wcześniej przechowywanej w piwnicy.

Zwłoki odkryły dwie córki państwa K. (w wieku 8 i 12 lat). Babcia poleciła im wyrzucić zawartość śmierdzącej plastikowej beczki na pole. Dziewczynki przetoczyły ją około 100 m od domu. A gdy na ściernisku wysypały zawartość, z beczki wypadły plastikowe torby z rozkładającymi się zwłokami noworodków.

W trakcie wielogodzinnych przesłuchań Jolanta K. przyznała się do zabicia trojga dzieci (później już do wszystkich pięciu zabójstw). Śledztwo wykazało, że do zabójstw dochodziło w latach 1992–1998, kiedy rodzina K. mieszkała w Lublinie. Zwłoki noworodków Jolanta K. przechowywała najpierw w mieszkaniu na dnie zamrażarki pod żywnością. Kiedy latem 1999 r. rodzina przeniosła się do Czerniejowa, kobieta przewiozła tam też ciała dzieci. Ponownie przechowywała je w zamrażarce. Wiosną 2003 r. umieściła szczątki noworodków w beczce.

Szok w społeczeństwie był tym większy, że nic nie wskazywało, aby w tej rodzinie dochodziło do patologii. Mieszkali w dużym domu, prowadzili sklep. Chodzili co tydzień do kościoła. Ostatecznie Jolantę K. skazano prawomocnie na 25 lat więzienia za pięciokrotne zabójstwo, a Andrzeja K. na osiem lat za podżeganie do jednej ze zbrodni.

Mała Madzia i mordercy z Rakowisk

Procesem stulecia media ochrzciły „sprawę Madzi". Oskarżoną była jej matka Katarzyna W.

Początek procesu w lutym 2013 r. niemal minuta po minucie transmitowało kilka stacji telewizyjnych. Nie zabrakło też relacji z trasy przejazdu furgonetki policyjnej wiozącej Katarzynę W. do sądu. Złożono niemal 70 wniosków o akredytację, a pierwszy dzień procesu relacjonowało blisko 200 dziennikarzy, operatorów, fotoreporterów.

W ubiegłym roku media w całym kraju rozpisywały się o procesie młodych morderców z Rakowisk pod Białą Podlaską. W nocy z 12 na 13 grudnia 2014 r. kilkunastoletni Zuzanna M. i Kamil N. zabili rodziców chłopaka. Zabójstwo wcześniej dokładnie przygotowali. Zadbali też o alibi. Każda z ofiar otrzymała kilkanaście ciosów. W plecy, ręce, nogi, brzuch, gardło. Zarówno dziewczyna, jak i chłopak pochodzili z tzw. dobrych domów. Matka Zuzanny jest naukowcem, z kolei ojciec Kamila był wysokim oficerem Straży Granicznej, a matka nauczycielką. Nawet biegli mieli problemy z ustaleniem motywów zabójstwa. Nastolatków prawomocnie skazano na 25 lat więzienia.

Wystarczy to, co w telewizji

Najazd mediów z całej Polski przeżył też Ośrodek Zamiejscowy w Rybniku gliwickiego Sądu Okręgowego, gdzie na ławie oskarżonych zasiadł Dariusz P. z Jastrzębia-Zdroju. Mężczyznę oskarżono o podpalenie domu, w wyniku czego zginęła jego żona i czwórka dzieci. Jastrzębianin miał w ten sposób wyłudzić pieniądze z ubezpieczenia, potrzebne na spłatę zobowiązań m.in. wobec urzędu skarbowego. Został skazany na dożywocie.

Sędzia Agata Dybek-Zdyń, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Gliwicach, przyznaje, że głośne medialne procesy to wyzwanie logistyczno-organizacyjne dla sądu.

– Chodzi nie tylko o znalezienie odpowiedniej sali, współpracę z portierami, sekretariatem konkretnego wydziału, ale także zapewnienie tak banalnych spraw jak choćby wolne miejsce parkingowe przed budynkiem sądu dla wozów transmisyjnych – podkreśla sędzia Agata Dybek-Zdyń.

To przedstawiciele mediów, a czasami też studenci prawa wypełniają sale sądowe podczas takich procesów. Obserwacje sędziów wskazują, że zwykli obywatele uczestnictwem w głośnych procesach raczej nie są zainteresowani. To, co dzieje się w sali sądowej, poznają z relacji mediów.

Prokuratur Marek Maksymowicz, oskarżyciel w procesie morderców w Rakowiskach, zauważa, że dziennikarze czasami koncentrują się na rzeczach nieistotnych dla przebiegu procesu.

– Jeśli już jakaś publiczność, poza mediami wchodzi do sali sądowej, to zazwyczaj zainteresowani wynikiem sprawy lub sympatycy którejś ze stron. Ale wtedy raczej nie są to sprawy z pierwszych stron gazet – mówi sędzia Tomasz Adamski, rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku, gdzie trwa inny głośny proces – tzw. afera Amber Gold. W tym procesie pokrzywdzeni, choć są ich tysiące, do sądu przychodzą tylko wtedy, gdy mają wystąpić w roli świadków.

Sędzia Dariusz Abramowicz z Sądu Okręgowego w Lublinie zauważa, że rozprawa w sali sądowej w Polsce nie wygląda tak samo jak to, co widzimy w amerykańskich filmach.

– Proces karny w polskiej procedurze jest nudny. Ktoś, kto posiedzi godzinę lub dwie w sali sądowej, może uznać, że nic ciekawego się dzieje – podkreśla sędzia Abramowicz.

Sędzia Agata Dybek-Zdyń uważa, że zainteresowanie mediów procesami karnymi ma walor edukacyjny, bo niektórzy z obserwatorów mogą zobaczyć, jak rzeczywiście wygląda procedowanie w sądzie.

– I dowiedzieć się, jak wygląda przesłuchanie świadka. Że procesy trwają tak długo, bo np. oskarżeni chorują, adwokaci składają liczne wnioski dowodowe, bo trzeba czekać na opinie biegłych. Mogą zobaczyć, jak wygląda dochodzenie do prawdy pod względem proceduralnym – wyjaśnia sędzia.

Bilety na głośne medialne procesy, tak jak na oczekiwane premiery teatralne, rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Na proces domniemanego zabójcy Ewy Tylman karty wstępu rozdysponowano w ciągu kilku godzin.

Proces Adama Z. oskarżonego o zabójstwo Ewy Tylman ruszył przed poznańskim sądem we wtorek 3 stycznia. Tajemnicza śmierć młodej kobiety w nocy z 22 na 23 listopada 2015 r. to jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych ostatnich kilku lat w Poznaniu. Proces ma charakter poszlakowy, bo nie ma bezpośrednich dowodów ani świadków zarzucanego oskarżonemu czynu.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Reksio z sekcji tajnej. W sprawie Pegasusa sędziowie nie są ofiarami służb
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Ideowość obrońców konstytucji