Weekendową zapowiedź Krystyny Pawłowicz o wycofaniu się z polityki można potraktować jako kolejny przejaw ekstrawagancji tej kontrowersyjnej posłanki, ale można także umieścić w szerszym kontekście – przygotowań obozu władzy do przedterminowych wyborów.
Bo wiele przemawia za tym, że Jarosław Kaczyński podjął decyzję o przyspieszeniu parlamentarnej konfrontacji i będzie chciał do niej doprowadzić przed elekcją do europarlamentu, zaplanowaną na maj przyszłego roku. Obecna sekwencja wydarzeń, czyli wybory do Sejmu i Senatu, następujące po tych do Parlamentu Europejskiego, jest dla PiS skrajnie niekorzystna.
Te ostatnie będą odbywać się w cieniu sporu o rzekomy polexit, który – w narracji opozycji – przygotowuje, nolens volens, ugrupowanie Kaczyńskiego. Ponadto, specyfika elekcji do europarlamentu nie sprzyja PiS – frekwencja na poziomie 25 proc., nadreprezentacja elektoratu z dużych miast, lepiej wykształconego, o wyższym statusie materialnym. Jest wielce prawdopodobne, że obóz władzy te wybory przegra, a to uruchomiłoby niekorzystne dla niego procesy społeczne – zdemobilizowałoby część jego zwolenników i działaczy, a jednocześnie dałoby wiarę w jesienne zwycięstwo liderom i wyborcom opozycji. Tego właśnie dałoby się uniknąć, rozwiązując parlament i zarządzając przedterminową elekcję na marzec.
Zaskoczenie opozycji
Przy takim posunięciu niegroźna byłaby inicjatywa o. Rydzyka, bowiem tego typu partia nie miałaby czasu na zorganizowanie się. Podobnie jak inne prawicowe inicjatywy, które majaczą na horyzoncie i szykują się na wybory do europarlamentu – mam tu na myśli sojusz narodowców z korwinistami czy też Kukiz'15 z Bezpartyjnymi Samorządowcami. Ale korzyścią największą byłoby całkowite zaskoczenie opozycji po lewej stronie od PiS – czyli PO, PSL, SLD i innych podmiotów na lewicy. Taki wist byłby także bardzo groźny dla inicjatywy Roberta Biedronia, który zapowiedział kongres swej partii dopiero na 3 lutego i raczej szykuje się na bój o Brukselę, a nie o Wiejską.
45 dni na kampanię
Wyobraźmy sobie bowiem, w jak ciężkiej sytuacji byliby liderzy opozycji, gdyby pod koniec stycznia dowiedzieli się, że za 45 dni jest elekcja parlamentarna, której oczekują dopiero za rok. W jakim kształcie organizacyjnym do niej pójść? Jak ułożyć listy, jeśli zdecydowano by się na wspólny start? Jak podzielić oczekiwane subwencje i dotacje? Kto miałby wejść w skład sztabu wyborczego? Jaką strategię przyjąć? Odpowiedzi na te wszystkie pytania trzeba byłoby udzielić sobie, partnerom, a na końcu wyborcom, w ciągu mniej więcej dwóch tygodni. Krótko, prawda? Zwłaszcza jeśli obecnie żyje się w przeświadczeniu, że jest na to czas do wakacji, po elekcji do europarlamentu.