Ostatnie dwa lata są rekordowe, jeśli chodzi o liczbę demonstracji w Warszawie – twierdzą autorzy opracowania „Pod czyim oknem demonstrujemy?" przygotowanego przez stowarzyszenia MamPrawoWiedzieć.pl. Dane, które udostępnia im stołeczny ratusz, pokazują liczbę zgromadzeń w Warszawie od 2004 roku. I nie pozostawiają wątpliwości – dwa lata rządów PiS to skok ich liczby w mieście. Od października 2015 do czerwca 2017 roku było ich łącznie 4093.
Jak wynika z tych informacji, w ciągu ostatnich 13 lat w Warszawie demonstrowano 10,5 tys. razy. Ale przełomem były wybory parlamentarne. „Do 2015 roku średnia liczba zarejestrowanych zgromadzeń w ciągu roku to 559. Ale już w 2016 r. obywatele demonstrowali 2418 razy, ale w pierwszej połowie 2017 r., do końca czerwca urzędnicy ratusza zarejestrowali już 1435 zgromadzeń" – czytamy w opracowaniu, które jednak nie uwzględnia lipcowych protestów w obronie sądów. To sprawia, że 2017 rok może być rekordowy.
– PiS ma dużą zdolność do wzbudzania emocji, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Ludzie postanowili wziąć sprawy w swoje ręce – komentuje w rozmowie z „Rzeczpospolitą" politolog Marek Migalski. – PO nieco usypiała. PiS ożywił zdolność do pobudzania emocji. Dlatego spodziewam się na przykład, że w 2019 roku będzie najwyższa po 1989 roku frekwencja w wyborach.
Politycy rządzącego ugrupowania często twierdzą, że demokracja w Polsce ma się świetnie, czego dowodem są liczne demonstracje. Ale komentując ich liczbę po 2015 roku, politycy PiS wskazują też na inne czynniki. – Ta liczba pokazuje, jak wygląda strategia opozycji, która stawia na demonstracje – mówi Łukasz Schreiber, nawiązując do przesłania Grzegorza Schetyny o „ulicy i zagranicy".
Opozycja jest zgodna. Jej przedstawiciele zauważają także, że ten trend – zwiększania się liczby demonstracji po 2015 roku – dotyczy nie tylko dużych miast. – Nie jestem zaskoczona tymi danymi z Warszawy. W całej Polsce widać budzenie się narodu politycznego, obywatelskiego – mówi Katarzyna Lubnauer, przewodnicząca Klubu Nowoczesnej.