W czwartek głos w tej sprawie zabrał w rosyjskiej telewizji premier Dmitrij Miedwiediew. „Mamy problem z dopingiem, to niedopuszczalne. Musimy zająć bardziej surowe stanowisko w tej sprawie. Popełniliśmy grzechy, ale czy inne kraje również nie grzeszyły?” – zapytał Miedwiediew.

To pogląd, który Rosjanie prezentują od dawna – biją się w piersi, ale od razu podkreślają, że inni też mają dużo na sumieniu, łatwo zapominając, iż tylko u nich państwo zorganizowało dopingowy system, a potem zaczęły się manipulacje, by to ukryć.

W efekcie doszło do sytuacji, gdy szef Rosyjskiej Agencji Antydopingowej (RUSADA) Jurij Ganus nie widzi innej możliwości, jak tylko zaapelować, by rosyjscy trenerzy kadry w lekkoatletyce podali się do dymisji i zastąpili ich ludzie niewychowani w kulturze dopingu, być może z zagranicy.

Sądnym dniem dla Rosji będzie poniedziałek, gdy WADA zapewne zaakceptuje rekomendację swej komisji czuwającej nad przestrzeganiem kodeksu antydopingowego i wyrzuci Rosję na cztery lata ze światowego sportu, bo dowody machinacji są ewidentne (fałszowanie danych z bazy moskiewskiego laboratorium z lat 2014–2015). To oznaczałoby nieobecność rosyjskiej flagi i hymnu w przyszłym roku podczas letnich igrzysk w Tokio, zimowych w Pekinie (2022) oraz rosyjskiej reprezentacji piłkarskiej na mundialu w Katarze (także 2022).

Szef MKOl Thomas Bach skłania się ku poglądowi, by do igrzysk – podobnie jak w Rio i Pjongczangu – dopuścić tylko tych rosyjskich sportowców, którzy spełnią surowe kryteria antydopingowe. Ale w tej sprawie nie może liczyć na poparcie wszystkich, np. szef Agencji Antydopingowej USA Travis Tygart powiedział ostatnio, że w interesie sportu jest wykluczenie Rosjan bez wyjątków i „zakończenie tej farsy”. Przepychanka dopiero się zaczyna, a jednym z jej głównych aktorów będzie Witold Bańka, który 1 stycznia zostaje szefem WADA.