Początek negocjacji Wielkiej Brytanii z rządami Nowej Zelandii i Australii o podpisaniu umowy o wolnym handlu odbił się w czerwcu dość szerokim echem w mediach obu krajów. Wielka Brytania obiecuje swoim mieszkańcom, że w wyniku tych umów dostaną oni większy wybór produktów w niższych cenach i podwyżki płac. – Ambitne umowy o wolnym handlu ze starymi przyjaciółmi, jak Australia i Nowa Zelandia, są dla nas potężnym sposobem na dotrzymanie obietnicy brexitu – powiedziała Liz Truss, sekretarz handlu międzynarodowego.

Czytaj także: Koronawirus. Czego obawia się branża mleczarska

Umowa oznaczałaby niższe stawki cła na produkty mleczne, których oba kraje na antypodach są największymi producentami na świecie. A to z kolei oznacza mniejszą atrakcyjność masła, mleka, serów czy jogurtów importowanych na Wyspy z Europy kontynentalnej, w tym z Polski. Nowa Zelandia i Australia są tak znaczącymi producentami i eksporterami, że zachwianie produkcji u nich ma wpływ na światowe ceny, mimo znacznych odległości do pokonania dla nowozelandzkiego masła. Z tego samego powodu Nowa Zelandia protestuje przeciwko zbyt małym kontyngentom na sery i masło podczas również toczących się negocjacji handlowych z Unią Europejską.

Czytaj także: Unia na prośbę Polski uruchamia wsparcie dla mleczarzy

Szybkie zamknięcie negocjacji Londynu z Wellingtonem zmartwi choćby polskie mleczarnie, bo Wielka Brytania należy tradycyjnie do najważniejszych rynków polskiej żywności. W pandemii eksport polskiego mleka i masła poradził sobie świetnie. Mimo spadających cen wartość eksportu od stycznia do końca kwietnia spadła tylko o 1 proc., do 3,07 mld zł, a liczba wysłanych w świat ton jedynie o 2 tys. do 541 tys. Łącznie eksport mleka i śmietany przyniósł miliard złotych, sery – 1,1 mld zł, a masło – ponad 365 mln zł. W ciągu tych czterech miesięcy Wielka Brytania kupiła u nas produkty warte 103 mln zł, najwięcej sera (55 mln zł) oraz maślanki i jogurtów.