Marcin Matczak: Suweren na straży ustroju

Trójpodział władzy nie jest umową elit. Systemowa równowaga funkcjonowała w Polsce zgodnie z zamierzeniami, dopóki do władzy nie doszła partia jawnie antykonstytucyjna – pisze prawnik.

Aktualizacja: 22.10.2017 11:46 Publikacja: 22.10.2017 01:01

Marcin Matczak: Suweren na straży ustroju

Foto: Fotorzepa, Piotr Guzik

Artykuł Jacka Sokołowskiego pt. „Szukając kompromisu elit", który ukazał się w magazynie „Plus Minus", uważam za przykład szczególnie groźnej narracji, która, sprawiając wrażenie neutralnej, wręcz naukowej analizy sytuacji, jest rażąco wybiórcza, a przez to tendencyjna. Najpoważniejszą wadą tego artykułu jest przedstawienie istoty polskiego konfliktu konstytucyjnego jako konfliktu dwóch elit – politycznej i sędziowskiej, z winą rozłożoną symetrycznie po obu stronach. Tymczasem przedstawione przez autora argumenty za winą strony sędziowskiej są zupełnie nieprzekonujące.

Istotą tekstu jest przedstawienie toczącego się obecnie w Polsce konfliktu jako próby sił pomiędzy stronami, które weszły sobie w drogę. Już na początku tekstu dowiadujemy się, że trójpodział władzy to w rzeczywistości układ pomiędzy pewnymi grupami w państwie, w ramach którego grupa polityków dogaduje się z sędziami. Politycy pozwalają sędziom funkcjonować pod warunkiem, że ci będą znać swoje miejsce, czyli nie będą przeszkadzać w realizacji planów polityków.

W Polsce, jak czytamy, ten układ został złamany, ponieważ sędziowie, korzystając z władzy, jaką daje im możliwość nieograniczonej żadnymi zasadami wykładni prawa, zablokowali politykom możliwość realizacji ich celów. Przykładem takiego zablokowania był wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2007 r. uznający ustawę lustracyjną za niezgodną z Konstytucją RP. W konsekwencji złamania układu, jakim rzekomo jest trójpodział władzy, politycy postanowili także go naruszyć – ponieważ ich zobowiązaniem wynikającym z układu było tolerowanie niezależnych sędziów, postanowili więcej tej niezależności nie tolerować. Stąd atak PiS na sądy.

Zapomniani obywatele

Zastanawia przede wszystkim to, że oprócz kwestii lustracji Sokołowski nie wskazuje żadnego innego przykładu sprzeciwienia się sędziów woli prawodawcy. Z tekstu można wywnioskować, że lustracja była kluczowym projektem wszystkich elit politycznych III RP, albo przynajmniej, że istnieje wiele takich projektów, które wprawdzie w tekście nie są wspomniane, ale zostały przez sędziów zniweczone. Jakie były to projekty polityczne? Wprowadzenie gospodarki wolnorynkowej? Wejście Polski do NATO? Integracja z UE? Lustracja w tekście Sokołowskiego, a wraz z nią wina sędziów w postaci wyroków ją utrudniających (ale przecież nie uniemożliwiających), zostają wyolbrzymione do rozmiarów grzechu śmiertelnego.

Można sformułować co najmniej kilka zarzutów pod adresem tekstu Sokołowskiego. Zadziwiające jest to, że w jego ujęciu mechanizmy trójpodziału władzy wynikają z dwustronnej, niepisanej umowy pomiędzy politykami a sędziami, nie są natomiast regułą narzuconą politykom i sędziom przez kogoś trzeciego – naród pełniący rolę suwerena. Przecież to suweren, nie zaś politycy czy sędziowie, ustanawiają konstytucję jako prawo regulujące funkcjonowanie zarówno polityków jak i sędziów.

Czyżby autor utożsamiał suwerena, zbiór obywateli, którzy przyjęli polską konstytucję w referendum, z jedną bądź drugą elitą? Takie podejście wydaje się całkowicie nieuzasadnione. Konstytucjonalizm nie polega na zawarciu umowy pomiędzy politykami a sędziami, ale na konstytucyjnym ustaleniu reguł gry przez społeczeństwo działające jako suweren. Ustaleniu reguł, które obowiązują wszystkich, zgodnie z zasadą legalizmu.

Proponowane ujęcie podziału władz jako układu pomiędzy dwiema grupami elit jest niezrozumiałe. Zgodnie z Konstytucją, jednym z podstawowych elementów zasady podziału władz jest ich wzajemne równoważenie. Teza, że trójpodział władzy to umowa, zgodnie z którą sędziowie mogą pełnić swoją rolę dopóki nie uniemożliwiają działań politykom, jest przeciwieństwem równoważenia. Wadliwość takiej tezy łatwiej zrozumieć, kiedy rozważy się ją w odniesieniu do innego dość powszechnego elementu równoważenia, występującego w prawie, jakim jest zestawienie oskarżyciela i obrońcy w procesie karnym.

Tak jak w przypadku podziału władz, tak też w procesie karnym sensem równoważenia jest zapewnienie bardziej obiektywnego podejmowania decyzji: czy to decyzji co do ostatecznego kształtu prawa stanowionego (w relacji parlament–sąd konstytucyjny), czy to decyzji co do ostatecznego kształtu wyroku (w relacji prokurator–obrońca). Przyjęcie za Sokołowskim, że równoważenie sprowadza się do umowy, oznaczałoby, że adwokat dopóty może pełnić swoją funkcję, dopóki nie uniemożliwia prokuratorowi realizacji jego celu. Jeśli zaś przyjąć, że celem prokuratora jest doprowadzenie do skazania oskarżonego, to przecież istotą funkcji adwokata jest uniemożliwienie prokuratorowi realizacji jego celu. Ta konstrukcja jest podobna do konstrukcji relacji między władzami – jeśli istotą podziału jest równoważenie, to istotą równoważenia jest możliwość sprzeciwienia się przez władzę sądowniczą innym władzom. Prawo do wyrażania sprzeciwu nie jest wadą, ale właściwością całego systemu.

Znikająca konstytucja

„Zerwanie" układu trójpodziału władzy przez polityków jest, zdaniem Sokołowskiego, uzasadnione – to swoisty rewanż za wcześniejsze zerwanie układu przez sędziów. Trzeba podkreślić, że jest to postrzeganie relacji charakterystyczne dla prawa prywatnego, nie publicznego: reguła konstytucyjna jest w artykule postrzegana jako efekt umowy między politykami a sędziami, więc niedotrzymanie tej umowy przez jedną ze stron uzasadnia niedotrzymanie jej przez stronę drugą. Pewnie dlatego w treści artykułu konstytucja nie pojawia się jako najwyższe prawo Rzeczypospolitej, którego obowiązywania strony nie mogą znieść swoją wolą.

Autor zdaje się uważać, że konstytucja nie jest żadnym rzeczywistym ograniczeniem dla działań władzy – czy to władzy pierwszej, czy to trzeciej. Działania władzy ustawodawczej czy wykonawczej nie są ograniczone konstytucją, a przynajmniej autor nie pisze, że stanowią one naruszenie reguł gry. Nic w tym dziwnego. Takie stanowisko jest naturalne, jeśli przyjmuje się, że zasada konstytucyjna (podziału władz) jest w rzeczywistości dogadaniem się dwóch grup społecznych, a nie narzuconym im sposobem wzajemnego funkcjonowania.

Po drugie, konstytucja nie wydaje się Sokołowskiemu ograniczać sędziów. Ze względu na ogromną władzę interpretacyjną, jaką mają sędziowie, mogą oni, jak pisze autor, zmieniać treść interpretowanych norm prawnych w procesie ich stosowania. Świat przedstawiony przez autora jest więc w rzeczywistości bezprawiem – i polityk, i sędzia robi, co mu się żywnie podoba. Nie ma żadnych reguł, prawo to czysta polityka.

Sokołowski postrzega interpretację prawniczą jako praktykę postmodernistycznie nasyconą pierwiastkiem dowolności. Wskazuje, że sędziowie poprzez interpretację uzyskują właściwie nieograniczoną (bo żadne ograniczenia w tekście Sokołowskiego nie są wskazane) możliwość zmiany treści prawa. Tym samym działania sędziów wobec elity politycznej, jak na przykład wspomniany wyrok TK w sprawie lustracji, są przedstawione jako decyzje zależne jedynie od widzimisię sędziów, którzy, jak pisze autor, mogą całkowicie sprzeciwić się intencji prawodawcy.

Ten element argumentacji Sokołowskiego jest zdecydowanie najsłabszy. Oprócz kilku skrajnych wizji interpretacji prawniczej, wykładnia prawa nie jest uznawana za działanie zupełnie dowolne przez żadną ze współczesnych szkół filozoficzno-prawnych.

Granice elastyczności

Interpretacja prawnicza nie jest anarchią semantyczną, bo sędziowie są ograniczeni językiem prawa, nawet w przypadku ogólnych przepisów konstytucyjnych. Tym samym nie są w stanie nadać terminom użytym w tekście prawnym dowolnych znaczeń.

Błędna jest teza, że osiągana przez dowolną interpretację prawotwórcza rola sędziów jest szczególnie widoczna w prawie prywatnym, ponieważ w ramach tego prawa „kwalifikacja konkretnej sytuacji do normy prywatnoprawnej niemal zawsze zawiera w sobie element prawotwórczy". Kwalifikacja stanu faktycznego w świetle normy prawnej następuje przecież w każdym procesie stosowania prawa, zarówno prywatnego, jak i publicznego, i nie bardzo wiadomo, dlaczego w prawie prywatnym miałaby ona dawać sędziom jakieś specjalne uprawnienia interpretacyjne.

Jednocześnie kwalifikacja stanu faktycznego w świetle normy nie jest prawotwórcza, ponieważ nie zmienia normy – odbywa się na poziomie indywidualnym i konkretnym, a normy prawne mają charakter generalny i abstrakcyjny. Zmienić treść normy może ewentualnie długotrwała i jednolita praktyka interpretacyjna, nie zaś pojedynczy akt stosowania prawa. Z tego względu TK nieraz ocenia konstytucyjność normy prawnej w kształcie, jaki wynika z ustalonej praktyki jej stosowania. Nie ogranicza się to jednak do prawa prywatnego i na pewno nie oznacza, że każdy akt stosowania prawa jest prawotwórczy.

Rzeczywista linia frontu

Przedstawienie obecnego w Polsce konfliktu pomiędzy władzami powinno wyglądać zupełnie inaczej niż u Sokołowskiego. W demokratycznym procesie decyzyjnym społeczeństwo polskie podjęło decyzję o oparciu ustroju Polski o zasadę podziału i równowagi władz, nie odbiegając zresztą w żaden sposób od powszechnej, światowej praktyki konstytucyjnej w tym zakresie.

Równoważenie władz jest immanentnie powiązane z możliwością sprzeciwienia się władzy trzeciej dwóm pozostałym. Sądownictwo nie ma, jak mawia prof. Ewa Łętowska, ani sakiewki (tę trzyma parlament, uchwalający budżet), ani miecza (ten dzierży władza wykonawcza). Jedynym atrybutem trzeciej władzy jest możliwość zakwestionowania działań władzy ustawodawczej, co może to zrobić sąd konstytucyjny, lub władzy wykonawczej – robią to zazwyczaj sądy administracyjne.

Działanie sędziów w sprawie lustracji było działaniem uzasadnianym w świetle konstytucyjnych reguł gry. W żadnym innym obszarze życia politycznego sprzeciwienie się sędziów nie skończyło się zmasowanym atakiem na trzecią władzę, choć wyroków stwierdzających niekonstytucyjność działań władzy ustawodawczej w ostatnich 30 latach było bez liku. Oznacza to, że podział i równowaga władz funkcjonowały w Polsce zgodnie z zamierzeniami, dopóki do władzy nie doszła partia jawnie antykonstytucyjna, która złamała nie tyle polityczny układ pomiędzy elitami, ale uchwaloną przez suwerena ustawę zasadniczą, niwecząc niezależność sądów i niezawisłość sędziów.

Najlepszym dowodem na to, że wizja kryzysu konstytucyjnego zaprezentowana przez Sokołowskiego jest błędna, są proponowane przez niego postulaty dotyczące zmiany regulacji odnoszących się do sądownictwa. Wszystkie dotyczą zmian wewnątrz trzeciej władzy, w szczególności zasad wyboru sędziów. Nie bardzo rozumiem, w jaki sposób te zmiany mają rozwiązać problemy sygnalizowane w jego artykule, na przykład problem zbyt dowolnej interpretacji prawniczej.

Może więc w tekście Sokołowskiego chodzi o to, żeby osiągnięty nowy kompromis konstytucyjny spowodował jednomyślność między elitą polityczną a elitą sędziowską, co będzie skutkować automatyczną transmisją intencji politycznej do głów posłusznych sędziów. Tyle tylko, że taki kompromis nie będzie miał nic wspólnego z podziałem i równoważeniem władz.

Autor jest doktorem habilitowanym nauk prawnych, specjalistą w zakresie teorii prawa, profesorem nadzwyczajnym na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.

Opinie polityczno - społeczne
Mariusz Janik: Twarz, mobilizacja, legitymacja, eskalacja
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Śląsk najskuteczniej walczy ze smogiem
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: My, stare solidaruchy
analizy
Lewica przed największym wyzwaniem od lat. Przez Tuska straciła powagę
Opinie polityczno - społeczne
Elżbieta Puacz: Od kiedy biologicznie zaczyna się życie człowieka i co to oznacza w kwestii aborcji