Do Bundestagu wejdzie niemal stu posłów AfD, która stanie się trzecią siłą polityczną w Niemczech. W niedzielnej dyskusji wyborczej między szefami niemieckich partii dla Polski wyniknął nowy problem: w oczach polityków AfD nasz kraj stał się pozytywnym bohaterem europejskiej polityki imigracyjnej. Dla PiS zabetonowanie tematu imigracji może stać się nieoczekiwanym zrównaniem politycznym z partią, z którą poza sprawą imigrantów dzieli go niemal wszystko. Pojawia się wątpliwość, czy upór przed przyjęciem nawet niewielkiej grupy imigrantów nie stanie się dla Warszawy zwycięstwem pyrrusowym, a koszty polityczne zakwalifikowania do partii typu AfD staną się za chwilę zbyt wysokie do spłacenia?

Alternatywa dla Niemiec kojarzona jest z nie tylko z niechęcią do imigrantów, ale niezadowoleniem z przeprowadzonych w Niemczech reform. Choć to daleka analogia, to AfD może być porównana z Samoobroną; to partia protestu wyrastającego spoza elitarnych środowisk i zakotwiczona w prowincjonalnych ośrodkach. Nie jest to jedynie partia sprzeciwu wobec przyjmowania imigrantów. To również ugrupowanie zajmujące się pozłacaniem brunatnych kart niemieckiej historii. Jednym z postulatów AfD jest również zniesienie podwójnego obywatelstwa w imię lojalności wobec Niemiec. Niepokojących sygnałów jest znacznie więcej. Liderka ugrupowania Frauke Petry spotkała się w lutym z Wiaczesławem Wołodinem, byłym szefem gabinetu Władimira Putina; po niedzielnych wyborach kontakty szefostwa AfD z Rosją będą się zapewne nasilać. Ostatnią rzeczą, jaką powinna chcieć jakakolwiek partia w Polsce, na czele z PiS, byłoby zatem zestawienie z Alternatywą dla Niemiec.

Dla Angeli Merkel, która zdaje się przychylać do kursu izolowania AfD, wyjście PiS z wizerunku polskiego bliźniaka AfD i wypchnięcie partii Kaczyńskiego w stronę chadecji będzie na rękę. Jednak stawką w tej grze nie są jedynie kwestie wizerunkowe. Nowa konstrukcja polityczna w Niemczech daje szanse na reset w relacjach polsko-niemieckich w czasie, gdy nasz zachodni sąsiad będzie musiał zmienić swoją politykę wschodnią. W tej grze Polska powinna postawić na Zielonych, którzy być może zdobędą fotel MSZ. Jest to jedyna obok bawarskiej CSU partia, która otwarcie wypowiadała się przeciwko zniesieniu sankcji wobec Rosji. Angela Merkel, znajdując się pod naciskiem przedsiębiorców w CDU, być może podejmie próbę wyprowadzenia relacji gospodarczych z Rosją poza martwy i nieefektywny układ z Mińska, i rozpocznie nowy etap negocjacji z Ukrainą. Odrzucenie przez Warszawę karty imigracyjnej, którą gra obecnie AfD, może przy oporze Zielonych stać się przeciwwagą dla ewentualnego prorosyjskiego zwrotu w Berlinie. Kolejną sprawą, która może zbliżyć nasze państwa, jest polityka klimatyczna, która po tych wyborach ponownie stanie się jedną z kluczowych dziedzin polityki niemieckiej. W 2018 roku Polska będzie po raz kolejny gospodarzem szczytu klimatycznego ONZ. Choć polską i niemiecką politykę energetyczną wiele różni, to jednak Polska skutecznie wypełnia ustalenia klimatyczne, ograniczając emisję CO2, a także prowadzi ambitną politykę modernizacji energetycznej. Pomimo katastrofalnego dla wizerunku Polski „kryzysu białowieskiego", kontrowersji wokół wycinki drzew w Puszczy Białowieskiej, to właśnie polityka klimatyczna może okazać się kolejnym polem dla wypracowania wspólnych działań.

Przed Angelą Merkel stoi bardzo trudne zadanie utrzymania egzotycznej koalicji. Nawet przy jej wybitnych talentach politycznych może ono okazać się największym wyzwaniem w jej politycznej karierze, szczególnie że większość rządowa będzie niewielka. To jednak nie koniec problemów politycznych Berlina. W przyszłym roku wybory do europarlamentu i związana z tym konieczność odpowiedzi na pytanie o przyszły kształt Unii Europejskiej. Niemiecka kanclerz będzie zatem poszukiwała sojuszników, a zatargi z Polską będą jej w tym tylko przeszkadzać. W cieniu popularności AfD ten konflikt nie jest również potrzebny Polsce.

Autor jest adiunktem w Instytucie Kulturoznawstwa UAM w Poznaniu