Zielony kapitalizm

Musimy podporządkować nasze przyzwyczajenia wyzwaniom zmieniającego się klimatu. Nie chodzi o reżim, wymagający poświęcenia na rzecz wyższej sprawy, lecz mądrą politykę, obliczoną na interes swój i wspólnoty – pisze radca prawny i adiunkt na WPiA UW.

Publikacja: 07.08.2019 18:36

Zielony kapitalizm

Foto: Adobe stock

Bodaj największym problemem politycznym naszych czasów jest niemoc prowadzenia racjonalnej debaty publicznej. W świecie, w którym pluralizm jest coraz częściej mylony z relatywizmem, a populizm stroi się w szaty demokracji, zanika poczucie wspólnoty i zrozumienie dla wspólnych spraw. Tracimy zdolność porozumiewania się, a zatem także uprawiania polityki w jej właściwym sensie.

Kulturę obywatelską zastąpiła nam kultura plemienna, w której krzykiem, przemocą emocjonalną czy wręcz siłą próbujemy sobie nawzajem udowodnić swoją wyższość. W konsekwencji nie prowadzimy już mądrych sporów o rzeczy istotne i nic dziwnego, że nie wiemy, czemu ma służyć Unia Europejska albo gdzie leży granica pomiędzy tym, co publiczne, a tym, co prywatne.

Eko, czyli dom

Jednocześnie są kwestie, które wymagają pilnego rozpatrzenia i zdecydowanego działania, jeśli przetrwać ma nie tylko społeczeństwo obywatelskie, ale i człowiek jako taki. Do tej kategorii należą zmiany klimatyczne i degradacja środowiska. Nie ma potrzeby przytaczania w tym miejscu raportów opisujących przejawy kryzysu ani dociekać, co jest jego przyczyną. Ważne, że zgadzamy się co do tego, że nadmierna eksploatacja planety stanowi dla ludzkości zagrożenie i w interesie całej wspólnoty, ale i każdego z jej członków z osobna, leży ochrona przyrody. Nie ma przypadku w tym, że główny człon słowa „ekologia" pochodzi od greckiego „oíkos", czyli „dom".

Jeśli jednak te – wydawałoby się dość zdroworozsądkowe – konstatacje skonfrontować z organizacją życia na Ziemi, odczuć można niejaki dysonans. Panujące systemy społeczno-gospodarcze przeważnie wciąż charakteryzuje rabunkowe podejście do zasobów naturalnych, jak gdyby brakowało ciągłości pomiędzy refleksją a praktyką. A skoro tak, to musimy wreszcie zmienić nasze podejście albo nie będziemy mieli, gdzie i jak żyć. Niczym w metaforze Kennetha E. Bouldinga: unicestwiając podstawę naszej egzystencji, pozbawiamy się środków do dalszej podróży przez czas i przestrzeń.

Istotne, byśmy przy tym zrozumieli, że ekologizm nie sprowadza się do wprowadzenia kilku nowych przepisów prawa administracyjnego. Wymaga nowej kultury: norm i stylu życia – od codziennych nawyków przez metody przemysłowe aż po stosunek etyczny do fauny i flory. Skala tych reform i potrzeba ich jak najszybszego wprowadzenia sprawiają, że społeczeństwa nie są obecnie gotowe do ich spontanicznej (nieregulowanej) implementacji. Konieczne jest wykorzystanie skuteczności państwa jako podmiotu sprawczego, by przebudować zasady rządzące społeczeństwem.

Projekt dla Ziemi

W tym stanie rzeczy powinno już być jasne, że załamanie kultury obywatelskiej i degradacja środowiska są ze sobą bezpośrednio powiązane. Jeśli nie powrócimy do mądrej polityki, to nie porozumiemy się co do potrzeby ochrony przyrody i projekt ratunku dla Ziemi poniesie klęskę. Wynika to z faktu, że dalekosiężna przebudowa kultury wymaga zgody co do dobra wspólnego i podstawowych zasad rządzących wspólnotą (trudno byłoby nam przystać na „zielony totalitaryzm"). W warunkach pluralizmu oznacza to, że ustrój państwa podejmującego szeroko zakrojone działania środowiskowe opiera się na demokracji liberalnej i praworządności. Jego polityka jest odpowiednio wyważona, a normy umożliwiają obywatelom wyrażenie ich różnych, równoprawnych postaw wynikających z indywidualnych wyborów światopoglądowych. Powody, by chronić przyrodę, mogą być różne: interes własny, biocentryzm, konserwacja dziedzictwa.

Jedną z doktryn umożliwiającą realizację tych celów jest, zaledwie poddawana tu pod rozwagę jako jedna z dróg, ekologiczna i społeczna gospodarka rynkowa. Do grona jej rzeczników należy m.in. działacz społeczny i polityk Ralf Fücks, autor wydanych w Polsce książek: „W obronie wolności" oraz „Zielona rewolucja". Fücks opowiada się za realizacją polityki środowiskowej w ramach ustroju konstruowanego analogicznie do społecznej gospodarki rynkowej, a więc porządku panującego w Republice Federalnej Niemiec, a także – to ważne – w Rzeczypospolitej Polskiej.

Związana z ordoliberalizmem społeczna gospodarka rynkowa jako model ustrojowy sformułowana została pod koniec lat 40. XX w. przez środowiska konserwatywno-liberalne. Jej założenia wypływały ze wspólnego dla wielu nurtów powojennej myśli politycznej przeświadczenia, że demokracja, rządy prawa i wolny rynek same się nie obronią. Ład („ordo" to po łacinie właśnie „ład") wymaga stabilizacji ekonomicznej, polityczno-prawnej i kulturowej, dlatego niezbędne jest nie tylko konstytucyjne zabezpieczenie praw i wolności przed tyranią większości (a samorządu – przed rządem centralnym), ale także subsydiarność władz publicznych i łagodzenie napięć społecznych, wynikających z nierównej dystrybucji dochodu.

Ordoliberałowie doskonale rozumieli, że społeczeństwo nie składa się z całkowicie niezależnych jednostek: możliwość korzystania z wolności zależy od działań pozostałych, a prawa wiążą się z moralnymi obowiązkami wobec bliźnich. Nade wszystko zaś człowiek zakorzeniony jest w sieci wspólnot: kręgu bliskich, społeczności lokalnej, regionie i wreszcie narodzie.

Łącząc szacunek dla własności prywatnej i troskę o bezpieczeństwo socjalne, adherenci społecznej gospodarki rynkowej (m.in. Alexander Rüstow, Walter Eucken, Alfred Müller-Armack, Ludwig Erhard) stworzyli warunki, w których bez naruszania konstytucji i poszanowania dla pluralizmu mogły być realizowane programy chrześcijańskiej demokracji, socjaldemokracji czy współczesnego liberalizmu (w zależności od potrzeb i wyborów społecznych).

Ordoliberalizm

„Zielony ordoliberalizm" wskazuje zaś, że stabilny ład polityczno-prawny wymaga uzupełnienia o jeszcze jeden filar: ochronę środowiska. Opisywana doktryna odpowiada na pytanie, jak znaleźć równowagę pomiędzy zachowaniem przyrody, której zagrażają dotychczasowe praktyki człowieka, a wypełnianiem podstawowych potrzeb społeczeństwa (mieszkaniowych, konsumpcyjnych, komunikacyjnych etc.), którym najlepiej służy gospodarka rynkowa. Ustrój mieszany pozwalać ma też na uchwycenie właściwych proporcji pomiędzy wolnością indywidualną (wyrażaną np. w swobodzie działalności gospodarczej) oraz, niezbędną dla skutecznych inicjatyw proekologicznych na dużą skalę, działalnością regulacyjną władz publicznych. Wreszcie ordoliberalna troska o wspólnotę, przejawiająca się m.in. w decentralizacji, poszanowaniu prywatności i edukacji obywatelskiej, prowadzić ma do identyfikacji społeczeństwa z właściwym mu ekosystemem.

Jak zatem wygląda sprzęgnięcie społecznej gospodarki rynkowej z ekologizmem? Poza bezpieczeństwem prawnym i socjalnym (nie ma przypadku w tym, że podobne poglądy co Fücks wyznaje polityk związany z SPD Ernst Ulrich von Weizsäcker) istotne jest symbiotyczne powiązanie rynku z ochroną przyrody, wyrażające się w koncepcji rozwoju zrównoważonego. W ekonomii tej ceny wyrażają „ekologiczną prawdę", czyli koszt produkcji uwzględnia koszt ekologiczny. Podstawowymi instrumentami polityki środowiskowej państwa są zaś podatki od zasobów i opłaty za emisję, a także inwestycje infrastrukturalne, subwencjonowanie innowacyjności, neutralność i transparentność informacyjna podmiotów rynkowych oraz ochrona konkurencji.

Tym samym społeczna i ekologiczna gospodarka rynkowa odrzuca koncepcję wzrostu zerowego, czyli dobrobyt bez intensyfikacji produkcji, przyrostu populacji i zwiększania konsumpcji. Postrzega ją bowiem jako nierealną, zwłaszcza w społeczeństwach poza „starą Europą", które przezwyciężają bądź dopiero co przezwyciężyły problem ubóstwa. Zresztą, jak zauważa Fücks, nawet w Europie wciąż jeszcze żyją ludzie, którzy cierpią nie z powodu nadmiaru bogactwa, lecz niedoboru środków i zdecydowanie skorzystaliby na rozwoju gospodarczym. Nie ma też powodu, by nawet ci, którzy już osiągnęli względny dobrobyt, mieli rezygnować z jego atrybutów. Istotne jest jednak, by transformacja jakościowa objęła nie tylko konsumpcję, jak sugerują zwolennicy wzrostu zerowego, ale także (a może: przede wszystkim) produkcję, by umożliwić miliardom ludzi na Ziemi życie jednocześnie dostatnie i ekologiczne. Tym, co powinniśmy ograniczać, nie jest wzrost gospodarczy, ale degradacja środowiska.

Wzrastanie z przyrodą

Opisywany ustrój tym różni się od „zielonego socjalizmu", że zamiast zastępować swobodną grę sił rynkowych ekologiczną gospodarką planową, stara się skłonić rynek, by działał nie tylko w interesie najbogatszych, ale wszystkich uczestników życia gospodarczego; i nie tylko na rzecz pomnożenia dobrobytu, ale także ochrony natury. „Wzrastanie z przyrodą" jest możliwe, lecz w tym celu musi zostać przeprowadzona tzw. zielona rewolucja przemysłowa: zaczniemy posługiwać się odnawialnymi źródłami energii i efektywnymi technologiami gospodarowania („wytwarzaniem więcej z mniej", np. korzystając z bioniki), odejdziemy od linearnych łańcuchów produkcji i połączymy obiegi (np. zaczniemy w pełni wykorzystywać wtórnie odpady), rozwiniemy biotechnologię na miarę potencjału współczesnej nauki.

Zresztą wciąż jeszcze nie znamy instrumentów, które moglibyśmy wykorzystać do przeprowadzenia opisywanego skoku jakościowego ku bioekonomii (najważniejszym zasobem wolnego człowieka jest kreatywność, a kapitalizmu – zdolność uczenia się i reform).

Oczywiście, „zielony kapitalizm" musi zostać uzupełniony o inne elementy kultury: etykę i politykę środowiskową, manifestowane w prawie i działaniach administracji. Nasze codzienne przyzwyczajenia muszą zostać świadomie podporządkowane wyzwaniom stawianym przez zmieniający się klimat. Nie chodzi jednak o republikański reżim, wymagający poświęcenia na rzecz wyższej sprawy, lecz mądrą politykę, obliczoną na dobrze pojmowany interes swój i całej wspólnoty.

Jak przekonują zwolennicy „zielonego nowego ładu", nie musi on być mrzonką. Mamy ku jego realizacji możliwości techniczne (częściowa rezygnacja z węgla, wykorzystywanie recyklingu, rozwój biomimetyki to fakty), a część zjawisk społecznych świadczy o upowszechnieniu postawy środowiskowej. Już dziś wiele osób świadomie wybiera komunikację miejską bądź wspólne użytkowanie samochodów osobowych, czyli tzw. car-sharing, przechodzi na wegetarianizm – produkcja mięsa jest problemem ekologicznym – czy też korzysta z produktów „fair trade" mającego zapewnić godny zarobek drobnym producentom (na marginesie pozostawmy efektywność tych koncepcji). Samorządy planują zaś tzw. miasta inteligentne oraz budują tzw. elektrownie obywatelskie, czyli przydomowe instalacje wiatrowe czy słoneczne.

Ekopragmatyzm

Wystarczy instytucjonalnie koordynować opisywaną transformację, by zachowanie warunków koniecznych nam do przetrwania przestało być problemem. Tu zresztą upatruje się wielkiej roli Unii Europejskiej, posiadającej narzędzia ku temu, by łączyć to, co lokalne z regionalnym, spajać wysiłek współpracujących społeczeństw i wspierać ich rozwój.

Może budzić zdziwienie, że działacze i politycy, których światopogląd sytuuje się raczej po lewej stronie spektrum ideologicznego, korzystają z konserwatywnych wzorców. Jednak, po pierwsze, sama koncepcja społecznej gospodarki jest dość pojemna i pozwala na realizację postulatów socjaldemokratycznych. A po drugie, myśliciele tacy jak Fücks dostrzegają, że opisywana doktryna umożliwia współpracę w interesie publicznym obywateli wyznających różne wartości. Z perspektywy lewicy „zielony ordoliberalizm" z pewnością jest formą „cywilizowania kapitalizmu", lecz nie to wydaje się w nim najważniejsze. Jeśli odpowiedni porządek to taki, który sprawdza się w długim okresie: jest akceptowany przez większość, honoruje prawa podstawowe i pozwala każdemu na dostatnie życie, wybór ekologicznej i społecznej gospodarki rynkowej wydaje się podyktowany pragmatyzmem.

Nie ma potrzeby oceniać w tym miejscu, czy ekologiczna i społeczna gospodarka rynkowa jest właściwą drogą. Warto jednak o tym rozmawiać. To właśnie wydaje się najważniejsze: sytuacja zmusza nas, byśmy podjęli debatę na temat naszych wspólnych problemów. Niezależnie od ideologii, która motywuje nasze działania, tożsamości, którą wybraliśmy (albo którą nam narzucono) czy też naszego statusu materialnego, degradacja środowiska dotyka każdego. Uzgodnienie stanowiska, jak tę kwestię rozwiązać, daje szansę nie tylko na zachowanie życia na Ziemi, ale także odrodzenie się mądrej polityki i zachowanie zdobyczy demokracji liberalnej.

Autor jest radcą prawnym oraz adiunktem w Katedrze Historii Doktryn Polityczno-Prawnych na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego

Bodaj największym problemem politycznym naszych czasów jest niemoc prowadzenia racjonalnej debaty publicznej. W świecie, w którym pluralizm jest coraz częściej mylony z relatywizmem, a populizm stroi się w szaty demokracji, zanika poczucie wspólnoty i zrozumienie dla wspólnych spraw. Tracimy zdolność porozumiewania się, a zatem także uprawiania polityki w jej właściwym sensie.

Kulturę obywatelską zastąpiła nam kultura plemienna, w której krzykiem, przemocą emocjonalną czy wręcz siłą próbujemy sobie nawzajem udowodnić swoją wyższość. W konsekwencji nie prowadzimy już mądrych sporów o rzeczy istotne i nic dziwnego, że nie wiemy, czemu ma służyć Unia Europejska albo gdzie leży granica pomiędzy tym, co publiczne, a tym, co prywatne.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika