Wielowieyski: Kuchnia Okrągłego Stołu

Mimo wielkiego sukcesu 4 czerwca nasza przewaga wcale nie była na początku oczywista. Uratowało nas kilka czynników – tłumaczy były wiceprzewodniczący Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego.

Aktualizacja: 24.02.2019 06:56 Publikacja: 24.02.2019 00:01

Wielowieyski: Kuchnia Okrągłego Stołu

Foto: Fotorzepa, Anna Pietuszko

Okrągły Stół i w jego rezultacie wybory 4 czerwca 1989 r. to zwrotny punkt nie tylko w naszych dziejach. Już bowiem od 1989 r. następuje rozpad obozu komunistycznego i przełom ku demokracji. Trendy historyczne zostają skorygowane. Postępuje integracja europejska. Dziś po 30 latach warto ponownie przyjrzeć się tym wydarzeniom, które uruchomiły rozwój demokracji, zwłaszcza dlatego, że zasady demokratyczne były i bywają dziś kwestionowane, a tamte wydarzenia bywają – podobnie jak były wtedy – oceniane krytycznie.

Sądzę, że sporo rzetelnej analizy ówczesnej wielkiej gry politycznej między rządem komunistycznym a Solidarnością wnosi do debaty publicznej wydana właśnie książka grupy psychologów i historyków: „Psychologia Okrągłego Stołu” (A. Friszke, J. Grzelak, M. Kofta, W. Osiatyński i J. Reykowski), ukazująca motywy, uwarunkowania i przebieg negocjacji, które doprowadziły do porozumienia rządu komunistycznych generałów i Solidarności.

Cennym przypomnieniem był również artykuł Łukasza Kamińskiego w jednym ze styczniowych numerów „Tygodnika Powszechnego” – „Okrągły Stół: Jak było”, który ukazał trudną drogę dla obu stron do porozumienia. Są w nim jednak także pewne istotne luki i błędy, które spróbuję skorygować.

Zaczynające się u nas wtedy negocjacje z komunistami w innych krajach komunistycznych w takim zakresie nie były możliwe. Tylko bowiem u nas były tak mocne tradycje niepodległościowe i tak silny Kościół. Po drugie, rządy Gierka dość gwałtownie pobudziły aspiracje konsumpcyjne według wzorów Zachodu, co było istotnym czynnikiem masowego protestu i milionowego wsparcia Solidarności. Wreszcie, wyłoniły się obok środowisk partyjno-urzędniczej inteligencji liczne grupy i grupki – nawet na głuchej prowincji – niezależnej inteligencji opozycyjnej, która była także bazą dla redagowania i dystrybucji nielegalnych gazetek (było ich zależnie od sytuacji 500–1200). To był najpoważniejszy czynnik społecznego oporu i trwania, który istotnie wspomagał odradzające się grupy rozbitej przez stan wojenny Solidarności.

Pierwsze negocjacje

Byliśmy jednak nieporównanie słabsi niż w latach 1980–1981. W 1988 r. aktywnie angażowało się w Solidarności 20–30 tys. ludzi, można też było liczyć na wsparcie dalszych 50–70 tys. A partia miała 2 mln członków, 200 tys. żołnierzy, 250 tys. MO i ZOMO, 25 tys. ubeków. Ale oni też byli słabi, bo ich liczebność nie przekładała się na poparcie społeczne, a przegrana w referendum w 1987 r. wykazała, że rozbudzone społeczeństwo nie poprze bolesnych reform.

Względna słabość obu stron okazała się też szansą dla ich zdumiewającego porozumienia. Wokół niego formowała się jednak od razu czarna legenda: o zdradzie i zmowie solidarnościowców z komunistami. Sprawy są już jednak na ogół dość dobrze zbadane i ukazało się o tym wiele rzetelnych książek. Wystarczy, że wymienię takich autorów, jak: Jan Skórzyński, Krystyna Trembicka, Antoni Dudek, czy wspomnę o korespondencji ambasadora Johna Davisa z Waszyngtonem.

Oczywiście dla niektórych ludzi podtrzymujących czarną legendę zdrady, może to nie mieć żadnego znaczenia. Jednak logika ówczesnego układu sił była oczywista: tajne porozumienie komunistów z solidarnościowcami nie było możliwe, nie miało podstaw. Komuniści byli zbyt silni, aby szukać jakiegoś podziału władzy ze słabą opozycją.

Łukasz Kamiński w „Tygodniku” nie wspomina jednak, że w 1987 i w pierwszych miesiącach 1988 roku toczyły się rozmowy z ludźmi z KC PZPR. Uczestniczyłem w nich wraz z prof. Andrzejem Stelmachowskim z KIK. Po długich oporach, w marcu 1988 roku nasi rozmówcy, Józef Czyrek i Stanisław Ciosek, oświadczyli, że mogliby też podjąć rozmowy np. ze Zbigniewem Bujakiem czy Władysławem Frasyniukiem, ale nie z Lechem Wałęsą, który gotowość do rozmów już przedtem deklarował.

Niespodziewanie jednak 27 kwietnia na korytarzu w gmachu KC podniecony Ciosek oświadczył mi z satysfakcją, że „generał się zgodził”. Niezwłocznie poinformowaliśmy o tym Wałęsę i podjęliśmy przygotowania do rozmów. Niestety, właśnie wtedy wybuchały strajki w stoczniach i w Nowej Hucie. Konflikty są ostre. Jedziemy z Tadeuszem Mazowieckim we dwóch do Gdańska, ale rozmowy są zupełnie inne niż przed siedmiu laty. Dyrekcje są twarde i brutalne. Strajki wygasają, z tym że w Nowej Hucie zakłady są zdobywane szturmem przez MO i SB. Episkopat ostro protestuje. Koniec negocjacji.

Jest to wyraźny symptom, że średni i niższy aparat władzy wcale nie chciał ustępować, niezależnie od życzeń swych władz. Kamiński opisuje, że rozmowy są dalej prowadzone z różnymi propozycjami, ale bez zgody na relegalizację związku. W czerwcu jednak Jaruzelski wymienia po raz pierwszy publicznie określenie „okrągły stół”. Mijają miesiące, ale beton partyjny, który Jaruzelski stara się w KC marginalizować, broni się twardo. Przeciw rozmowom jątrzą też materiały rozsyłane z SB przez gen. Krzysztofa Majchrowskiego. Znaczna większość KC jest przeciw rozmowom.

Uderzenie młodych

W połowie sierpnia 1988 roku rozpoczyna się nowa faza konfliktu: kolejne uderzenie młodych roczników robotniczych: na Wybrzeżu, w Stalowej Woli, ale przede wszystkim w Jastrzębiu, gdzie walkę o lepsze warunki pracy i o Solidarność podjęła pierwsza kopalnia Manifest Lipcowy – 15 sierpnia. Szczególny szacunek należy się tym młodym górnikom pod wodzą Krzysztofa Zakrzewskiego, którzy wytrzymali dwutygodniowe oblężenie, kiedy sąsiednie kopalnie po kolei padały. To właśnie Manifest nadał bieg wydarzeniom, które doprowadziły do Okrągłego Stołu i do wyborów.

18 sierpnia w KIK w Warszawie w czwórkę: Bronisław Geremek, Andrzej Stelmachowski, Maria Radomska i ja (wszyscy byliśmy członkami komitetu tzw. sześćdziesiątki) – pracowaliśmy nad analizą sytuacji. Postanowiliśmy przełamać impas. Geremek wyruszył niezwłocznie do Gdańska, aby powstrzymać strajk i przekonać Wałęsę. Stelmachowski zaczął szukać sekretarza Czyrka, z którym miał kontakt, aby przekonać Biuro Polityczne Partii, a ja udałem się kolejno do Stalowej Woli i do Jastrzębia. Uznaliśmy, że sytuacja dojrzała, aby rozpocząć centralne negocjacje.

Szło jak po grudzie. Biuro Polityczne przekonane przez Stelmachowskiego i Czyrka podjęło decyzje o rozmowach pod warunkiem zakończenia strajków – późną nocą w niedzielę. Strajki na Wybrzeżu zaczęły się jednak w poniedziałek rano. Po dwóch dniach dopiero Wałęsa je zatrzymał; kopalnie jednak zdobywała milicja, ale Manifest z ostatnią setką górników skończył strajk dopiero we wrześniu po przyjeździe Wałęsy. Były zresztą potem ostre represje: zwolnienia z pracy i powołania do wojska. Dopiero po paru tygodniach udało się represyjne decyzje odwoływać.

Tak wyglądały preliminaria pierwszego po latach spotkania Wałęsy z gen. Kiszczakiem. 26 sierpnia Kiszczak ogłasza w mediach gotowość do rozmów. 31 sierpnia dochodzi do ich spotkania, po którym Wałęsa podjął wielkie ryzyko kończenia strajków o legalizację związku, choć nie uzyskał jeszcze nic, nawet obietnicy. Później dochodzi do pierwszego przygotowawczego spotkania w Magdalence.

I wtedy nastąpiła znów kilkutygodniowa przerwa. Kamiński pisze, że powodował ją brak zgody na listę uczestników Okrągłego Stołu. Otóż ta lista wywołała burzę we władzach, ale w gruncie rzeczy chodziło o sprawy ważniejsze. Groźną blokadę dla rozmów stanowiła kontrofensywa betonu w KC PZPR i autentyczne przerażenie większości aparatu partyjnego. W październiku w Ursusie na ogólnopolskiej naradzie „aktywu pracowniczego” partii Jaruzelski napotkał silny opór i publicznie obiecał, że nie będzie relegalizacji Solidarności, a partia władzy nie odda.

Rakowski tworzył wtedy nowy rząd z udziałem Mieczysława Wilczka, partyjnego, prywatnego przedsiębiorcy, z którym zamierzali rozpocząć prywatyzację przy założeniu „uwłaszczania nomenklatury”. Słynny zespół trzech doradców Jaruzelskiego (Pożoga, Urban, Ciosek) proponował dokonanie czegoś w rodzaju ustrojowego zamachu stanu po chińsku i sprywatyzowania w ciągu pół roku większości gospodarki. Pytałem o to po latach generała. Odpowiedział krótko: „Tak, rozmawiałem o tym nawet z tym małym Chińczykiem, ale Polacy to nie Chińczycy...”.

Kamiński trafnie pisze o inicjatywie Alfreda Miodowicza, szefa OPZZ – telewizyjnej debaty z Wałęsą, która była dla nas uśmiechem losu. Ani oni, ani my nie spodziewaliśmy się, że to będzie taki sukces – ponad 70 proc. poparcia telewidzów. Generał nie miał wyjścia. Finansowe bankructwo, galopująca inflacja i Zachód czekający na jakiś zwrot ku reformie. Gorbaczow jest przyjazny. Tak więc Biuro Polityczne podejmuje decyzje o Okrągłym Stole, a przy tym zgadza się na wyjazd Wałęsy do Paryża na zaproszenie prezydenta Mitterranda na rocznicę podpisania w ONZ Deklaracji Praw Człowieka.

10 grudnia Wałęsa jest w przyjmowany przez Francuzów jak głowa państwa. Jeździ w eskorcie kirasjerów i spotyka kolejno najważniejsze osoby w Paryżu, a także niemieckiego ministra spraw zagranicznych Hansa-Dietricha Genschera, który przyjeżdża do niego specjalnie z Bonn. Uczestniczyłem w tym spotkaniu. Zarówno Polska, jak i Europa widzą już w nobliście szefa polskiej opozycji.

Tymczasem na grudniowym posiedzeniu KC beton się buntuje i wtedy generałowie „rzucają szable na stół” – pozorują dymisję. Skutecznie. KC ustępuje.

Komitet Obywatelski

16 grudnia odbyło się w Warszawie w kościele Miłosierdzia Bożego kolejne zebranie „sześćdziesiątki”, która przekształca się w Komitet Obywatelski przy przewodniczącym NSZZ Solidarność Lechu Wałęsie. To on tę grupę poszerzał na wniosek swych doradców w uzgodnieniu z Geremkiem. Kamiński pisze, że „sformalizowało się zaplecze eksperckie dla negocjacji”. Jest to ocena mylna. Chodziło o zupełnie coś innego. W maju 1987 przed przyjazdem papieża stworzyliśmy z Geremkiem „sześć”, bo uznaliśmy, że musimy utworzyć zespół, który mógłby reprezentować w negocjacjach z władzami pozbawione swojej reprezentacji społeczeństwo. Tworzyliśmy ten zespół przez dwa, trzy miesiące, starając się o odpowiednie proporcje działaczy związkowych i doradców, reprezentantów stowarzyszeń twórczych, nauki i sztuki, kilku b. rektorów uczelni oraz kilkunastu czołowych prawników, ekonomistów i dyplomatów.

Pierwsze spotkanie zorganizowaliśmy z pomocą Henryka Wujca 31 maja 1987 roku w parafii ks. Indrzejczyka na Żoliborzu. Prowadziłem je, bo Geremka właśnie przesłuchiwała milicja w Pałacu Mostowskich, ale dołączył do nas przed jego zakończeniem. Uchwaliliśmy oświadczenie, podkreślając, że jako naród mamy prawo do niepodległości, do demokracji i rządów prawa oraz do samodzielnego kształtowania ładu gospodarczego. Było szeroko kolportowane w kraju i za granicą.

W grudniu 1988 roku „sześćdziesiątka” liczyła już 135 osób, doszło bowiem wielu reprezentantów regionów, a także działaczy katolickich. Już jako Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie dyskutowano i zatwierdzano wytyczne dla szefów kilkunastu komisji, trzech stolików i podstolików w ramach Okrągłego Stołu. Natomiast liczną rzeszę ponad 250 członków komisji powoływali już ci szefowie w porozumieniu z wąską grupą kilku doradców Wałęsy. Kamiński pisze, że komitet nie był reprezentatywny. Tak, bo nie mógł włączyć ludzi i grup z Solidarności i spoza niej, które zasadniczo odmawiały rozmowy z rządem. Były one jednak nieliczne i marginalne.

Komitet Obywatelski odegrał istotną rolę w ciągu dwóch lat swego istnienia. W maju 1988 roku zatwierdził wytyczne do programu gospodarczego, we wrześniu po rozmowie Wałęsy z Kiszczakiem poparliśmy wezwanie Wałęsy do zaprzestania strajków. W grudniu zatwierdzaliśmy szefów stolików i podstolików oraz omawialiśmy wytyczne dla różnych sektorów. W kwietniu 1989 roku akceptowaliśmy wyniki Okrągłego Stołu, a także listy kandydatów do Sejmu i Senatu, przygotowane sprawnie przez 41 komitetów regionalnych. Komitet nie był organem eksperckim, ale politycznym. Znaczną większość stanowiło umiarkowane centrum, PPS-owska lewica to było 11–12 proc., prawica – 20–25 proc. Po wyborach funkcje Komitetu przejęła reprezentacja parlamentarna, jakkolwiek przez pewien czas działały jeszcze w terenie lokalne, międzypartyjne komitety obywatelskie.

Obrady Okrągłego Stołu trwały dwa miesiące, od 6 lutego do 5 kwietnia 1989 roku. Istotne było, że protokółów rozbieżności było więcej niż uzgodnień, ale do społeczeństwa dochodziło powoli, że tam toczy się walka o całą naszą przyszłość. Natomiast różne demagogiczne wnioski OPZZ Miodowicza przyjmowano z rezerwą. Znamienne również było, że rządowcy unikali wniosków gospodarczych, aby nie straszyć społeczeństwa i swojego partyjnego aparatu.

Jedna lista

Kamiński, a także inni autorzy omawiają spór w Komitecie Obywatelskim o listy wyborcze – czy ma być jedna nasza lista czy kilka list różnych ugrupowań politycznych. Kilku czołowych polityków, m.in. Mazowiecki, Chrzanowski i Olszewski, protestowało przeciw jednej liście Solidarności, która odbiera tożsamość różnym politycznym nurtom. W czwórkę z Geremkiem, Kuroniem i Wujcem przekonaliśmy jednak dość szybko Komisję Krajową i Komitet Obywatelski, że gra idzie o zbyt wysoką stawkę – los wyborów jest bardzo niepewny, wielu ludzi nie zrozumie podziału na listy, bo nie ma doświadczeń demokratycznego współzawodnictwa, więc trzeba dać im szansę podstawowego wyboru między komunizmem i demokracją, postawić na plebiscyt.

Jestem i dziś przekonany, że mieliśmy wtedy rację. Mimo wielkiego sukcesu 4 czerwca (frekwencja: 62,2 proc. i wynik 2:1), trzeba stwierdzić, że nasza przewaga wcale nie była na początku oczywista. Frekwencja mogła być znacznie niższa, a do tego nie mieliśmy dostatecznego kontaktu z częścią wsi i małych miast. Stąd brały się pozytywne dla władz meldunki SB na wiosnę i optymizm w KC, mimo mało dynamicznej kampanii prowadzonej dla partii przez Zygmunta Czarzastego. Uratowały nas: przesunięcie wyborów o dwa miesiące, wsparcie parafii, „Gazeta Wyborcza” o dużym nakładzie i właśnie jedna lista wyborcza. Wolne wybory do Senatu – ważny punkt uzgodnień okrągłostołowych za naszą zgodę na bardzo silną pozycję prezydenta – także wyraźnie pobudziły postawy demokratyczne u wyborców.

Wybór prezydenta

Trzeba wreszcie wspomnieć o niezwykle kontrowersyjnej sprawie wyboru przez parlament prezydenta RP. Kamiński myli się istotnie, opisując ten spór. Nie było decyzji naszego Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego (byłem jego wiceprzewodniczącym) o dyskretnym wsparciu kandydatury Jaruzelskiego. Pozostawiono członkom swobodę decyzji. Znaczna większość była jednak przeciwna, mimo sugestii ambasadora USA. Przyjaźniłem się z ambasadorem Johnem Davisem, ale wtedy z nim kontaktu nie miałem. Natomiast w przeddzień dyskutowałem sprawę długo z abp. Dąbrowskim i ks. Orszulikiem – było dla nas jasne, że z punktu widzenia skuteczności reform oraz efektywnej współpracy przy wychodzeniu z załamania gospodarczego i przebudowie ustroju, Jaruzelski będzie dobrym partnerem.

Dogadanych było nas tylko sześciu: czterech senatorów – Ustasiak, Nowicki, Pawłowski i Wielowieyski – oraz dwóch posłów – Miłkowski i Marek Jurek. Głównym argumentem było bankructwo i upadek państwa oraz konieczność szybkich działań. Żaden z nas nie miał żadnej szczególnej sympatii do Jaruzelskiego. Nie wiedzieliśmy, że jeszcze kilku parlamentarzystów – m.in. Stomma, Stelmachowski, Paszyński, Wujec – także oddadzą głos nieważny albo wyjdą przed głosowaniem. W ten sposób obniżało się ogólny stan głosujących i kandydat mógł wygrać mimo brakujących głosów.

Tak się też stało. Jaruzelski został wybrany na prezydenta, ale uzyskał tylko jeden głos powyżej minimum. Aż 31 parlamentarzystów z koalicji rządowej nie głosowało na niego, natomiast od głosowania uchyliło się 18 naszych parlamentarzystów, a jeden senator, Stanisław Bernatowicz z Suwałk, głosował na generała. Ten wybór w społeczeństwie nie był dobrze przyjęty, ale był trafny. Jaruzelski współpracował lojalnie, 31 grudnia podpisał 13 ustaw pakietu Balcerowicza, które od nowego roku weszły w życie, a po likwidacji PZPR pod koniec 1990 r. ustąpił ze stanowiska. Równocześnie rząd Mazowieckiego rozpoczął skuteczną transformację.

Andrzej Wielowieyski (ur. 1927) – prawnik i ekonomista, redaktor „Więzi”, sekretarz KIK, szef Ośrodka Prac Społeczno-Zawodowych KK NSZZ Solidarność, wicemarszałek Senatu RP, poseł i europoseł, przewodniczący Polskiej Rady Ruchu Europejskiego

Okrągły Stół i w jego rezultacie wybory 4 czerwca 1989 r. to zwrotny punkt nie tylko w naszych dziejach. Już bowiem od 1989 r. następuje rozpad obozu komunistycznego i przełom ku demokracji. Trendy historyczne zostają skorygowane. Postępuje integracja europejska. Dziś po 30 latach warto ponownie przyjrzeć się tym wydarzeniom, które uruchomiły rozwój demokracji, zwłaszcza dlatego, że zasady demokratyczne były i bywają dziś kwestionowane, a tamte wydarzenia bywają – podobnie jak były wtedy – oceniane krytycznie.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Maciej Strzembosz: Kto wygrał, kto przegrał wybory samorządowe
Publicystyka
Michał Szułdrzyński: Jarosław Kaczyński izraelskiego ambasadora wyrzuca, czyli jak z rowerami na Placu Czerwonym
Publicystyka
Nizinkiewicz: Tusk przepowiada straszną przyszłość. Niestety, może mieć rację
Publicystyka
Flieger: Historia to nie prowokacja
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Publicystyka
Kubin: Europejski Zielony Ład, czyli triumf idei nad politycznymi realiami