Do rozwiązania Sejmu, a - co za tym idzie - przedterminowych wyborów, mogłoby dojść w sytuacji, gdyby parlament nie przyjął budżetu państwa w konstytucyjnym terminie (cztery miesiące od momentu przedstawienia projektu budżetu Sejmowi) - decyzja należałaby wówczas do prezydenta Andrzeja Dudy. Sejm mógłby również dokonać samorozwiązania - wymagałoby to jednak zgody 2/3 ustawowej liczby posłów (307 posłów).
To właśnie uchwała o samorozwiązaniu doprowadziła do skrócenia kadencji Sejmu w 2007 roku, gdy PiS stracił większość w parlamencie po wyjściu z koalicji Samoobrony i LPR. Po wyborach władzę przejęła koalicja PO-PSL.
Dorn wspominał, że wówczas był "wielkim zwolennikiem tych wyborów", ale - jak dodał - wówczas PiS walczył o to, by "stracić jak najmniej". Teraz, jego zdaniem, do takich przyspieszonych wyborów nie dojdzie. - Jeżeli chodzi o przedterminowe wybory, to ja sobie posprawdzałem tytuły prasowe z trzech minionych lat - podkreślił dodając, że temat ten pojawia się cyklicznie jak "potwór z Loch Ness" w prasie. - Wystawiają w tytułach prasowych łeb z wody tak mniej więcej co rok - podkreślił.
W wyborach odbywających się w normalnym terminie, zdaniem Dorna, o władzy w Polsce zdecyduje "10 procent wyborców przede wszystkim portfela", czyli nie patrzących na ideologię, ale na swój status materialny. - Kwestia, czy te mniej więcej 10 procent wyborców portfela pozostanie przy PiS-ie - dodał.