Chodzi m.in. o propozycje, by pracodawca mógł obniżyć wymiar czasu pracy, a co za tym idzie wynagrodzenia, o 10 proc. bez zgody pracownika, a wypowiedzenie umowy można byłoby wysłać mailem. Do tego projekt przewidywał zawieszenie stosowania postanowień porozumień zbiorowych i ograniczenie wysokości odpraw, umożliwiał zwolnienie bez procedury zwolnień grupowych, pozwalał na wysłanie pracowników na tzw. przymusowy urlop, umożliwiał też firmie dysponowanie zakładowym funduszem świadczeń socjalnych.
– To wolna amerykanka na rynku pracy, nie możemy się na to zgodzić – skomentował NSZZ Solidarność, który także miał okazję zapoznać się z rządowym projektem z 22 kwietnia. – Proponowane przez rząd zapisy to likwidacja ochronnej funkcji kodeksu pracy oraz zamach na funkcjonowanie związków zawodowych. Mówiąc wprost: to brak jakichkolwiek cywilizowanych reguł na polskim rynku pracy. Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji w okresie pandemii, NSZZ Solidarnoć nie godzi się na tak drastyczne ograniczenie prawa pracowników do ochrony przez związki zawodowe – napisał związek w poniedziałkowym stanowisku. I zapowiedział przygotowania do akcji protestacyjnych.
Być może protesty nie będą jednak potrzebne. W południe rzecznik rządu Piotr Müller napisał na Twitterze: „Informacje medialne o ograniczaniu praw pracowniczych nie znajdą odzwierciedlenia w projekcie, który ma przyjąć rząd. Pracownicy i pracodawcy zgłaszają różne propozycje zmian. Procedujemy je w drodze dialogu. Warto chwilę poczekać, zanim ogłosi się ich ostateczne przyjęcie". – To znaczy, że rząd wycofał się ze swoich mocno liberalnych propozycji – komentuje dla „Rzeczpospolitej" jedna z osób uczestniczących w tym dialogu. – To może być efekt presji ze strony związków zawodowych lub ze strony polityków, którzy przed wyborami prezydenckimi nie chcą narażać się związkowcom – dodaje.