W poniedziałek Rada Unii Europejskiej wprowadziła zapowiadane wcześniej sankcje wobec osób odpowiedzialnych za listopadowe „wybory" w separatystycznych republikach donieckiej i ługańskiej. Na podpisanej przez szefową unijnej dyplomacji Federicę Mogherini liście znalazło się dziewięć osób. Chodzi m.in. o lidera samozwańczej Ługańskiej Republiki Ludowej Leonida Pasecznika. Wiosną 2014 roku, będąc szefem Ukraińskiej Służby Bezpieczeństwa w Stachanowie (obwód ługański), przeszedł na stronę Rosji.

Sankcje zostały wprowadzone także wobec szefów „centralnych komisji wyborczych" samozwańczych republik. W Doniecku funkcję tę pełni Olga Pozdniakowa, obywatelka Rosji, która do Donbasu przeprowadziła się z rosyjskiego obwodu rostowskiego. Na liście nie ma nazwiska lidera donieckich separatystów Denisa Puszylina, sankcje UE i USA zostały wprowadzone wobec niego jeszcze w 2014 roku. Poniedziałkowa decyzja Brukseli oznacza zakaz wjazdu do krajów Unii. Jeżeli objęta sankcjami osoba posiada na terenie wspólnoty rachunek bankowy, znajdujące się na nim środki zostaną zablokowane.

– Sankcje te mają bardziej znaczenie symboliczne. Jeżeli osoby te gdziekolwiek wyjeżdżają, to jedynie do Rosji – mówi „Rzeczpospolitej" Ołeksij Melnyk, analityk ds. bezpieczeństwa międzynarodowego z kijowskiego Centrum Razumkowa. – Dyrygentem konfliktu w Donbasie jest doradca Putina Władisław Surkow. Unia powinna nie tylko wprowadzać sankcje wobec takich ludzi, ale i przestrzegać, by skutecznie działały – dodaje.

Surkow znalazł się na liście sankcji Waszyngtonu i Brukseli tuż po aneksji Krymu i wybuchu wojny w Donbasie. Mimo to w październiku 2016 roku bez problemu udał się do Berlina, towarzysząc prezydentowi Rosji podczas spotkania „czwórki normandzkiej". Z rosyjskich przecieków medialnych wynika, że od tamtej pory odwiedził prywatnie m.in. Szwecję i Grecję.