PiS wykonało pokerową zagrywkę: w piątek znienacka złożyło w Sejmie projekt zmian w ordynacji wyborczej. A konkretnie w kodeksie wyborczym oraz w ustawach: o samorządzie gminnym, samorządzie powiatowym i o samorządzie województwa. Opozycja lekko oniemiała.
O zmianach mówiło się od dawna. Zarówno PO, jak i Nowoczesna przewidywały, że projekt PiS będzie antydemokratyczny, mówiono o skasowaniu drugiej tury wyborów na prezydentów miast, burmistrzów i wójtów, o zmianie granic okręgów, tak by działaczom PiS łatwiej było zdobywać samorządowe mandaty. Tak się nie stało. Dlaczego PiS zrezygnowało z takich pomysłów?
Po pierwsze, wygląda na to, że w kierownictwie partii zapadła decyzja o zakończeniu współpracy z Kukiz'15. Po tym jak politycy ruchu stanęli w sporze o sądownictwo po stronie prezydenta, stracili wyraźnie kredyt zaufania u prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Pomysł likwidacji jednomandatowych okręgów wyborczych w gminach niebędących miastami na prawach powiatu jest sygnałem, że Kukiz'15 stanie się raczej zbiornikiem, z którego pochodzić będą nowi posłowie, niż partnerem potrzebnym np. do zmiany konstytucji.
Początek został zresztą już niedawno zrobiony przez posłów związanych z Ruchem Narodowym. Teraz odrzucenie sztandarowego pomysłu Kukiz'15, jakim są JOW, włącznie z okręgami, gdzie od 2014 roku było to możliwe, jest pogrzebaniem szans na jakąkolwiek współpracę. Wie o tym zresztą dobrze sam Paweł Kukiz, który natychmiast oskarżył partię rządzącą o „bolszewizację kraju".
Tak naprawdę jednak sens tej zasadniczej zmiany wymierzony jest nie w Kukiz'15, tylko w PSL. To wyniki ludowców z 2014 roku do dziś są solą w oku polityków Zjednoczonej Prawicy i były powodem oskarżeń o „skręcanie" wyborów. Zarówno na zniesieniu JOW, jak i wprowadzeniu po następnych wyborach dwukadencyjności najwięcej traci PSL.