Sprawa Białorusi dla Moskwy jest na tyle ważna, że temat powierzono mistrzom kremlowskiej propagandy. Dmitrij Kisielow prowadzi cotygodniowy program „Wiesti niedieli" w głównej rządowej stacji Rossija 1. To nie jest zwykły program informacyjny, niezwykły też jest prowadzący. Należy do wąskiego grona ludzi, którzy wyznaczają kierunki polityki informacyjnej Rosji i zarazem ją realizują. Jest prezesem rządowej agencji informacyjnej Rossija Siegodnia (zarządza m.in. Ria Nowosti, Sputnik) i zastępcą szefa WGTRK, głównego publicznego nadawcy radiowo-telewizyjnego w kraju.
– Na Białorusi opozycja próbuje zaostrzyć konfrontację. Swiatłana Cichanouska, która ponad dwa miesiące temu opuściła kraj, za namową zachodnich konsultantów wysunęła tak zwane ultimatum ludowe – relacjonował w niedzielę w swoim ponaddwugodzinnym programie.
Mówił, że Cichanouska „szykuje prowokację", domagając się odejścia Łukaszenki do 25 października. Tydzień temu w swoim cotygodniowym programie omawiał, w co była ubrana i jak się zachowywała podczas niedawnych spotkań z zachodnimi przywódcami. I robił to w sposób brutalny, nawet jak na standardy propagandy Kremla.
Najpierw porównał ją do krowy, omawiając jej spotkanie z premierem Słowacji Igorem Matovičem, który dał Cichanouskiej dzwoneczek (by zadzwoniła po zwycięstwie wolności na Białorusi). Mówił też o „dziwnej czarnej sukience za kolano" liderki białoruskiej opozycji i wspominał przy okazji o kobietach, które „budzą się w cudzych domach" i z rana pojawiają się na ulicach „w wieczorowym ubraniu". Mówił o jej fryzurze, pokazując zdjęcia z początku kampanii wyborczej na Białorusi. Omawiał ręce, których jakoby „nie wie gdzie podziać" i demonstrował w tle zdjęcia Cichanouskiej z Macronem i Merkel.
Skrytykował nawet jej „skąpy angielski" i podważył wykształcenie. – Ta rola ją obciąża, nie pasuje do niej. Mimo to Europejczycy lepią z niej lidera narodu. To jak rzeźbić dąb, zbyt nieodpowiedni materiał – doszedł do wniosku czołowy rosyjski propagandysta. Zarzucał też „brak kultury", bo powiedziała „Mr. Macron", a nie „Mr. President" podczas spotkania z francuskim przywódcą.