AfD szła w ostatnich latach jak burza, zdobywając miejsca we wszystkich parlamentach niemieckich landów oraz mandaty poselskie dla niemal setki swych członków w Bundestagu. Działo się to na fali ksenofobicznego sprzeciwu wobec napływu do Niemiec setek tysięcy uchodźców i imigrantów.
W czasie pandemii to już nie działa i partia poszukuje gorączkowo nowego ideologicznego paliwa. Ma nim być sprzeciw przeciwko ograniczaniu praw obywatelskich w postaci nakazów rządów landowych oraz rządu federalnego.
Innymi słowy AfD stara się wybić na czoło ruchów walczących o wolność obywateli, domagając się na ulicach niemieckich miast zniesienia ograniczeń. Ma tu sporą konkurencję w postaci szeregu ugrupowań lewicowych czy lewackich. Ma jednak także wielu sojuszników ze skrajnie prawicowej sceny politycznej, by wymienić dobrze znane organizacje, jak Patriotyczni Europejczycy przeciwko Islamizacji Zachodu (PEGIDA) czy Obywatele Rzeszy (Reichsbürger), nie pomijając neonazistowskich ugrupowań, jak Opór 2020 w Szlezwiku-Holsztynie, i wiele innych.
Mimo czynnego zaangażowania w akcji sprzeciwu AfD traci systematycznie poparcie. Gdyby wybory do Bundestagu odbyły się w drugą niedzielę maja, mogłaby liczyć zaledwie na 9 proc. głosów (w 2017 r. zdobyła 12,6 proc.). AfD nie jest już trzecią siłą polityczną w Niemczech, lecz ma praktycznie takie poparcie jak postkomunistyczne ugrupowanie Lewica. Za nimi są jedynie wolni demokraci z FDP.
– Nie jest to dobry czas dla AfD, ale to może się zmienić. Gdy opadnie nieco kurz po pandemii, powróci na nowo sprawa imigracji i uchodźców. Do tego dochodzi rzecz, w którą AfD mocno się angażuje, czyli opór przeciwko obecnej polityce Europejskiego Banku Centralnego w sprawie nabywania obligacji państw UE, którą to politykę podał niedawno w wątpliwość Federalny Trybunał Konstytucyjny, sprzeciwiając się orzeczeniu Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej – tłumaczy „Rzeczpospolitej " prof. Werner Patzelt, znawca AfD.