Za 16 tys. dol. urzędnicy Kremla chcą wiedzieć, co o nich piszą m.in. w komunikatorze Telegram, formalnie zablokowanym w Rosji od marca 2018 r.
– Co tam zablokowano, jak można wejść i poczytać? (...) Wszyscy to czytamy. Jest potrzeba monitorowania, co tam piszą i o kim – tłumaczyła dziennikarzom dziwaczne zamówienie przedstawicielka prezydenckiej administracji Jelena Kryłowa. „Mamy nadzieję, że przestaną go blokować, bo przecież administracja prezydenta nie będzie dawała złego przykładu Rosjanom, korzystając z zakazanych prawem sposobów omijania blokady internetowej" – ironizowali komentatorzy opozycyjnej „Roskomswobody".
„On cały czas działa normalnie, bez potrzeby używania VPN czy innych sposobów omijania blokady" – cieszył się w rocznicę blokady jeden z użytkowników Telegramu.
Ponad rok temu na żądanie Roskomnadzoru (instytucji kontrolującej rosyjskie media) jeden z moskiewskich sądów nakazał blokowanie Telegramu na terytorium Rosji. Powodem była kategoryczna odmowa właściciela komunikatora Pawła Durowa wydania rosyjskiemu kontrwywiadowi FSB kluczy szyfrujących korespondencję użytkowników Telegramu.
Durow wcześniej stworzył najpopularniejszą rosyjską sieć społecznościową VKontaktie, z której własności musiał jednak zrezygnować pod naciskiem FSB. Wyjechał w końcu z Rosji, a za granicą stworzył właśnie Telegram. – Rosja nie jest naszym głównym rynkiem, postanowiliśmy jednak utrzymać się tam ze względów emocjonalnych – tłumaczył rok temu, dlaczego podejmuje walkę z blokowaniem Telegramu.