– Wychodźcie na ulice! Zwycięstwo będzie nasze! – wołał przywódca protestu Nikola Paszinjan.

W środę miał negocjować z p.o. premiera Karena Karapetjana. Ale opozycjonista zażądał, by cały rząd podał się do dymisji i by gabinet przejściowy przygotował przedterminowe wybory. – Nowy premier nie może być wybrany na ulicy – zaprotestował były menedżer Gazpromu. Na tym rozmowy się zakończyły. Po tym jednak opozycjoniści na wiecu ogłosili, że Karapetjan podał się do dymisji, czemu ten energicznie zaprzeczył.

Na wezwanie Paszinjana w centrum Erywania zebrało się bowiem znów kilka tysięcy osób, głównie studentów – znacznie mniej niż podczas zeszłotygodniowych manifestacji przeciw premierowi Sarkisjanowi. Protesty trwają od 13 kwietnia, ale po dymisji szefa rządu nastąpił spadek emocji. Teraz demonstrantów wsparły trzy największe partie opozycyjne, a w kraju rozpoczęto blokowanie dróg.

Nie można m.in. dojechać na stołeczne lotnisko czy główną trasą do granicy z Iranem. – Według mnie wyjście [z kryzysu] jest na placu, razem z ludźmi – stwierdził po południu armeński minister sportu Graczja Rostomjan, po czym podał się do dymisji i dołączył do manifestantów.