Patenty na walkę z koronawirusem rządzącego od ponad ćwierćwiecza prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki obleciały w ostatnich dniach wszystkie czołowe media na świecie. Jednego dnia przekonuje Białorusinów, że najlepszym lekarstwem jest ciężka praca i traktor, drugiego radzi pić wódkę i chodzić do sauny, a trzeciego przekonuje, że to hokej jest „najlepszym lekarstwem antywirusowym".
Na Białorusi wciąż działają szkoły, przedszkola, uniwersytety i wszystkie instytucje państwowe. Kraj nie zamknął swoich granic dla obcokrajowców, a władze utrzymują, że wszystko jest pod kontrolą.
Nieco inny obraz sytuacji przedstawiła ostatnio lekarz szpitala klinicznego w Witebsku Natalia Łarionowa, która odważyła się przełamać zmowę milczenia. Na swoim profilu w rosyjskiej sieci społecznościowej Vkontakte opowiedziała o tym, że wielu witebskich lekarzy wylądowało już w szpitalach z zapaleniem płuc.
– Sytuacja zaczyna wymykać się pod kontroli. Niedługo lekarze nie będą nadążać z napływem chorych – apelowała w poniedziałek. Jak twierdzi, liczby, które Białoruś podaje do WHO, „są mityczne". – Jest mi strasznie, ponieważ mieszkam sama z synem. Jeżeli gdzieś zniknę, nie milczcie, proszę! – napisała we wtorek, publikując swoją legitymację ze zdjęciem. Tego samego dnia kobieta udzieliła kilka wywiadów niezależnym mediom, apelowała o dostarczenie środków ochrony (np. kombinezonów, maseczek) do witebskich szpitali.