Czy nowe ugrupowanie Roberta Biedronia to nowa jakość w polskiej polityce?
To raczej „powtórka z rozrywki". Po raz kolejny odnowicielem polityki jest zawodowy polityk, który swoją polityczną wiosnę przeżywał 20 lat temu, zdążył być związany z co najmniej trzema partiami, sprawował mandat poselski i urząd prezydenta miasta. Tak jak inne partie w kwestiach programowych zaprezentowano daleko posunięty eklektyzm, łączący koncepcje od całkowicie utopijnych po proste w realizacji banały. Do opinii publicznej zapewne przebije się głównie likwidacja kopalń, ale to także nic nowego na tle radykalnych w tej materii reform rządu Buzka i powszechnych w polskich elitach fascynacji antygórniczą polityką Margaret Thatcher. Natomiast sama konwencja, jak w przypadku innych partii szukających wielkomiejskich wyborców z pokolenia 30–40 lat, swoją formą przypominała reklamy kredytów mieszkaniowych dla młodych małżeństw sprzed dekady.
Czy Wiosna ma szansę zaktywizować wyborców dotychczas niebiorących udziału w wyborach?
Partia Biedronia to torpeda wymierzona w śródokręcie PO. Nie w obrzeża elektoratu, ale w wyborców najbardziej liberalnych, którzy w ostatnich kampaniach wędrowali z PO do Nowoczesnej i z powrotem. To elektorat w największym stopniu skłonny akceptować rewolucję obyczajową, zarazem mocno rynkowy. Nowoczesnej i Razem nie ma już faktycznie w wielkiej polityce, SLD zaś może spać spokojnie, polski lewicowy wyborca na razie nie usłyszał od Biedronia kluczowych dla siebie treści. Nawiązując do zapomnianych już pojęć, ma to być Wiosna lemingów. Zaklęcia o przyciąganiu niegłosujących to rutyna w polskiej polityce. Tacy potencjalni wyborcy dalecy są od awangardowych poglądów Wiosny na wiele kwestii.
Programowo Wiosna odpowiada na zapotrzebowania Polaków zmęczonych wojną polsko-polską?