– Nigdy nie będę klękał przed putinowskimi katami, którzy wsadzają ludzi, powołując się na bandyckie i antykonstytucyjne ustawy – mówił Ildar Dadin w grudniu 2015 roku, kiedy w moskiewskim sądzie usłyszał wyrok trzech lat więzienia.
Uczestniczył prawie we wszystkich protestach opozycji od 2011 roku, a po aneksji Krymu i wybuchu wojny w Donbasie w moskiewskich akcjach solidarności z Ukrainą.
Został pierwszą osobą skazaną w Rosji po kontrowersyjnych poprawkach paragrafu 212.1 rosyjskiego kodeksu karnego. Wprowadziła je jesienią 2014 roku Duma Państwowa. Umożliwiają wsadzenie do więzienia opozycjonistów, którzy wcześniej były już kilkakrotnie pociągnięci do odpowiedzialności administracyjnej za „udział w nielegalnych protestach".
Po kilku miesiącach spędzonych w jednym z łagrów Karelii Dadin opowiedział bliskim o torturach i systematycznej przemocy, jaką stosuje wobec skazanych administracja kolonii karnej. Interwencja prezydenckiej Rady ds. Praw Człowieka i przeprowadzona kontrola nie potwierdziła, ale jednocześnie i nie zaprzeczyła tym doniesieniom. W konsekwencji rosyjska służba penitencjarna postanowiła wywieźć opozycjonistę do innego więzienia. Odbyło się to na początku grudnia i od tamtej pory rodzina Dadina nie miała z nim kontaktu. Nie wiadomo, w którym więzieniu obecnie przebywa.
– Jesteśmy bardzo zaniepokojeni jego losem, ponieważ może mu grozić poważne niebezpieczeństwo. Dadin nagłośnił problem rosyjskiego systemu penitencjarnego, który wcześniej tuszowano. Dzięki niemu zgłosiło się do nas już ponad dwadzieścia ofiar tortur. Robią to w kilkudziesięciu rosyjskich więzieniach i mamy na to dowody – mówi „Rz" Lew Ponomariow, znany rosyjski obrońca praw człowieka i współtwórca stowarzyszenia Memoriał.