Częściowe wyniki wyborów wskazują, że kandydaci domagający się poszerzenia demokracji w Hongkongu zdobędą większość w 18 radach dzielnic, zazwyczaj zdominowanych przez przedstawicieli establishmentu - podaje AFP.
Wynik wyborów będzie poważnym ciosem dla Pekinu. Nie spełniły się też nadzieje szefowej administracji Hongkongu, Carrie Lam, która liczyła, że coraz gwałtowniejsze protesty zachęcą milczącą większość do poparcia władz Hongkongu.
Tymczasem pragnący zmian politycy twierdzą, że wyniki wyborów są dowodem iż obywatele Hongkongu chcą mieć większy wpływ na rządy w mieście.
Uczestnicy trwających w Hongkongu od miesięcy demonstracji sformułowali pięć żądań, których spełnienia domagają się od władz Hongkongu. Chcą m.in. bezpośrednich wyborów władz miasta i wszczęcia postępowań przeciwko policjantom w związku z brutalnym tłumieniem przez nich protestów. Carrie Lam odrzuca te postulaty nazywając je "myśleniem życzeniowym".
Protesty w Hongkongu rozpoczęły się w związku z projektem zmian w prawie o ekstradycji, które umożliwiłyby sądzenie mieszkańców miasta przed sądami w Chinach, podporządkowanymi Komunistycznej Partii Chin. Pod presją coraz gwałtowniejszych demonstracji władze Hongkongu ostatecznie wycofały się z ustawy, ale nie uspokoiło to sytuacji w mieście.