To były ostatnie wybory do landtagów w tym roku i trzecie w ciągu dwóch miesięcy w dawnej NRD. W Turyngii partie rządzące Niemcami - CDU i SPD - wypadły jeszcze gorzej niż 1 września w Brandenburgii i Saksonii. W pierwszym z tych landów SPD udało się pokonać AfD, ale z wynikiem gorszym o 5,7 pkt proc. niż przed pięciu laty, w Saksonii CDU też zwyciężyła w starciu z AfD, ale tracąc 7,3 pkt proc. Po tamtych wyborach rządzący w Berlinie pocieszali się tym, że w obu wschodnioniemieckich landach nie doszło do tryumfu skrajnej prawicy, a i wspólny wynik CDU i SPD nie jest taki zły (w obu landach razem zdobyły około 40 proc. głosów).
W Turyngii CDU i SPD zanotowały wspólnie najgorszy w historii rezultat - 30 proc. Zwyciężyła postkomunistyczna Lewica (31 proc. głosów), a drugie miejsce zajęła skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (23,4 proc.). Oba obnoszące się z prorosyjskością ugrupowania zdobyły w sumie większość głosów i mandatów, co oznacza, że utworzenie rządu będzie graniczyło z cudem. Chyba że - co na razie wydawało się niemożliwe - upadnie opór chadeków lub przynajmniej liberałów z FDP wobec koalicji z Lewicą. Koalicja CDU z AfD, i tak nieprawdopodobna, nie miałaby większości w parlamencie tego landu, zabrakłoby jej dwóch mandatów.
Dotychczas w Erfurcie, stolicy Turyngii, władzę sprawował rząd Lewicy, SPD i Zielonych pod wodzą jedynego w Niemczech premiera z Lewicy, Bodo Ramelowa. Do dalszego rządzenia koalicji tej brakuje po niedzielnych wyborach czterech mandatów. Zanim dojdzie do rozmów o nowej koalicji w landzie, rozpocznie się wyciąganie konsekwencji na poziomie federalnym. Już się właściwie zaczęło.
Porażka CDU ma swe źródło nie w Turyngii, lecz w centrali partii - suflują rywale obecnej przywódczyni Annegret Kramp-Karrenbauer. To jej czwarte niepowodzenie od czasu majowych wyborów do Parlamentu Europejskiego. A pod adresem kanclerz Angela Merkel, która oddała jej rok temu partyjnie stery, padają zarzuty, że oderwała się od rzeczywistości.
Swoją szansę poczuli politycy od dawna marzący o władzy w CDU, jak Friedrich Merz, który stwierdził, że wyników z Turyngii nie można ignorować ani przeczekać.