Pierwsza reakcja pisowskiej prawicy po brutalnym ataku na Marsz Równości w Białymstoku, sugerowała prowokację - cokolwiek to miałoby znaczyć. Małopolska kurator oświaty, Barbara Nowak, nie wyjaśniła, czy chodziło jej o to, że ruch LGBT+ miał sobie wynająć wytatuowanych nazioli mylących różaniec z kastetem, czy też prowokacje urządziły władze miasta Białystok, na co z kolei wskazywał marszałek województwa podlaskiego z PiS.

Potem zaczęto wyrażać oburzenie i chwalić policję. Zarówno wiceminister Jarosław Zieliński, jak i potem minister Elżbieta Witek, podkreślali, że przemoc jest niedopuszczalna, a policja zachowała się najlepiej jak mogła. Oni z kolei nie byli uprzejmi wyjaśnić, dlaczego w sobotę na ulicach Białegostoku grupy rozjuszonych „karków” mogły swobodnie polować na ludzi, bić ich, opluwać i prześladować. I to zarówno pełnoletnich, jak i młodszych. Zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Tyle zrozumieli z równości: że tłuc można równo każdego i każdą? Ale jeżeli 731 funkcjonariuszy nie wystarczyło, by rozwiązać problem, bo siły nazioli były kilkukrotnie większe - jak sugerował wiceminister Zieliński, to znaczy, że do Białegostoku posłano samych nieudaczników. Bo koncepcja, że bezpiecznie będzie wtedy, kiedy na jednego policjanta będzie przypadał jeden bandzior, to nowatorskie podejście do zagadnień bezpieczeństwa miejskiego, pochodzące wprost z okopów wojny pozycyjnej sprzed 100 lat.

PiS ustawia się na komfortowej pozycji reprezentanta „wszystkich Polaków”. A kim ten Polak, uosabiany przez PiS, jest? Tym, który nie życzy sobie „nieprzyzwoitości” na ulicach, gejów trzymających się publicznie za ręce i w ogóle nie lubi żadnych nadmiernych wolnościowych dążeń, a tym bardziej praw. Po co to komu? Wyrażać poglądy należy przy stole nad talerzem z rosołem, a jak się komuś nie podoba, jak jest dziś w Polsce, to niech sobie obejrzy "Wiadomości" wieczorem - od razu mu się spodoba. PiS-owski Polak wierzy więc w policję, proboszczów i prezesa, który wie, jak działają transfery socjalne. A awantury na ulicach go niepokoją, więc na wszelki wypadek obwinia tych, którzy zgodnie z prawem wyrażają swoje poglądy. Wyraził to jasno minister edukacji, Dariusz Piontkowski: „Warto się zastanowić, czy w przyszłości tego typu imprezy powinny być organizowane” - komentował w TVN24 wydarzenia w Białymstoku. No i trudno mu odmówić racji - jak się zakaże demonstracji, to nie będzie też ich przeciwników. Proste.

Za to Platforma Obywatelska się zgubiła. Ledwo Grzegorz Schetyna się przełamał i zapowiedział ustawę o związkach partnerskich, to już radzić musi sobie z potężna awanturą, która przecież niewiele go w gruncie rzeczy obchodzi. Wybrał więc milczenie, żeby masowy wyborca, który ma poprzeć KO już w październiku, nie skojarzył jej sobie z piórami w wiadomym miejscu, ani też z Jagiellonią Białystok. Być może zbyt dobrze Schetyna pamięta słowa Bartłomieja Sienkiewicza, który wybierał się do Białegostoku już parę lat temu, ale dojść po nazioli - nie zdążył.

O prawach człowieka mówi za to lewica i to ona chce się pokazać wyraźnie na tle białostockiej katastrofy. W następną sobotę kolejny marsz ma przejść ulicami stolicy Podlasia, mobilizując całą lewicę przeciw brunatnym kibolom, którzy się tam zalęgli. Być może pojawi się też słynna i mityczna Antifa, a kto wie, czy na pomoc nie przyjadą posiłki z Berlina, a konkretnie z Kreuzbergu. Nie mówiąc już o całym środowisku LGBT+ a może nawet+++. Ciekawe ilu wtedy funkcjonariuszy wyśle do Białegostoku wiceminister Zieliński?