Tylko szalony Johnson może uratować torysów

Były burmistrz Londynu ma tekę premiera właściwie w kieszeni, bo nikt inny nie obroni Partii Konserwatywnej przed Jeremym Corbynem i Nigelem Farage'em.

Aktualizacja: 18.06.2019 06:37 Publikacja: 17.06.2019 21:00

Boris Johnson był burmistrzem Londynu w latach 2008–2016

Boris Johnson był burmistrzem Londynu w latach 2008–2016

Foto: AFP

Carrie Symonds, nowa dziewczyna Borisa Johnsona, trzyma swojego ukochanego na krótkiej smyczy. Rozczochraną szopę zastąpiła uporządkowana fryzura, dzięki diecie zniknął wielki brzuch. Przede wszystkim jednak nie ma już niekontrolowanych występów w mediach, które w przeszłości były źródłem tak wielu gaf.

W niedzielę Johnson nie wziął więc udziału w debacie kandydatów o schedę po Theresie May zorganizowanej przez Channel 4, nie było go też w poniedziałek na spotkaniu z dziennikarzami obsługującymi parlament. Pojawi się dopiero we wtorek wieczorem w BBC.

Rachunek eurowyborów

– Mimo to, a właściwie dlatego, Johnson jest absolutnym faworytem. Musiałby zrobić coś bardzo głupiego, aby nie zostać tego lata szefem rządu – mówi „Rzeczpospolitej" Ian Bond, dyrektor w londyńskim Center for European Reform.

Zgodnie ze statusem Partii Konserwatywnej wybór nowego przywódcy (a obecnie jednocześnie premiera) odbywa się w dwóch etapach. Najpierw deputowani torysów w kolejnych głosowaniach odrzucają kandydatów z najmniejszą liczbą głosów, aż pozostanie ich dwóch. Ten proces zakończy się w tym tygodniu. Potem ok. 100 tys. szeregowych członków partii wskaże ostatecznego zwycięzcę. Wynik ma być podany w lipcu.

Już w pierwszej turze głosowania przewaga Johnsona okazała się miażdżąca. Poparło go 114 z 313 posłów konserwatywnych. Następny w kolejności kandydat, minister spraw zagranicznych Jeremy Hunt, dostał tylko 43 głosy. Dlatego, choć rywalizacja formalnie wciąż trwa, konkurenci Johnsona już ustawiają się w kolejce do miejsca w jego przyszłym gabinecie.

– Absolutnie będę pracował z Johnsonem, oczywiście o ile on zechce ze mną współpracować – powiedział na przykład w wywiadzie dla „Sunday Timesa" Michael Gove, sekretarz ds. środowiska, który w 2016 r. przeciągnął znaczną część eurosceptycznych torysów na stronę May, powodując, że dzisiejszy faworyt do teki premiera musiał zadowolić się stanowiskiem szefa dyplomacji.

Ale dziś Wielka Brytania jest zupełnie inna. Po trzech latach żenującego spektaklu politycznego stało się jasne, że torysi nie są w stanie wypełnić mandatu, jaki im powierzyli w referendum rozwodowym Brytyjczycy i doprowadzić do wyjścia kraju z Unii. Wyborcy wystawili im za to w eurowyborach słony rachunek: konserwatyści spadli na upokarzające, piąte miejsce z 9,1 proc. głosów, daleko za nową Partią Brexitu Nigela Farage'a (31,6 proc.), Liberalnymi Demokratami (20,3 proc.), laburzystami (14,1 proc.) i Zielonymi (12,1 proc.). Terenowi działacze, od których w ostatecznym rachunku będzie zależał wybór nowego premiera, nie mają więc wątpliwości, że dalsza zwłoka z brexitem doprowadzi do implozji istniejącego od 185 lat ugrupowania.

Brexit z umową lub bez

– Plan Johnsona jest prosty: obiecuje, że Wielka Brytania będzie poza Unią przed 31 października, na podstawie wynegocjowanej z Brukselą, nowej umowy rozwodowej lub bez niej – mówi Bond.

Johnson już miał w przeszłości strategiczny plan, który skończył się dla Wielkiej Brytanii fatalnie. W lutym 2016 r. przygotował dwie wersje cotygodniowego komentarza dla „Daily Telegraph": jedną na rzecz pozostania w Unii, drugą przeciw. Kazał opublikować tę ostatnią, wychodząc z założenia, że choć w czerwcowym referendum Brytyjczycy postawią na pozostanie w Unii, to on sam będzie mógł stanąć na czele eurosceptycznej frakcji torysów i w końcu zająć miejsce szefa rządu Davida Camerona. Plan nie wypalił, bo brexit nieoczekiwanie zwyciężył.

Teraz też wielu ma wątpliwości, czy bezwzględność Johnsona skłoni Brukselę do ustępstw (chodzi głównie o warunki utrzymania otwartej granicy w Irlandii), co pozwoliłoby na zbudowanie większości w parlamencie na rzecz rozwodu. Jeszcze mniej prawdopodobne jest, że Westminster zaakceptuje rozwód bez porozumienia.

Ale wielu działaczom konserwatywnym atrakcyjny wydaje się też plan B Johnsona. A raczej nie mają lepszego pomysłu na uratowanie partii. Chodzi o przedterminowe wybory spowodowane albo wotum nieufności wobec gabinetu Johnsona, albo wręcz rozpisane z inicjatywy samego premiera. Zgodnie z procedurą z art. 50. traktatu o UE przywódcy Unii dali Wielkiej Brytanii czas do końca października na wyjście z organizacji: później status kraju we Wspólnocie pozostaje zagadką i najpewniej doprowadzi do upadku gabinetu.

W takich warunkach wybory byłyby przede wszystkim starciem radykalnych, ale też charyzmatycznych osobowości: lidera laburzystów Jeremy'ego Corbyna i przywódcy Partii Brexitu Nigela Farage'a. W Partii Konserwatywnej nikt nie potrafiłby im dorównać poza Johnsonem. Polityk, który zaczynał karierę jako korespondent „Daily Telegraph" w Brukseli i był znany ze zmyślania wielu swoich doniesień, jako szef brytyjskiej dyplomacji okazał się mało przewidywalny. Ale to cena, którą zdaniem większości działaczy konserwatywnych warto zapłacić.

Carrie Symonds, nowa dziewczyna Borisa Johnsona, trzyma swojego ukochanego na krótkiej smyczy. Rozczochraną szopę zastąpiła uporządkowana fryzura, dzięki diecie zniknął wielki brzuch. Przede wszystkim jednak nie ma już niekontrolowanych występów w mediach, które w przeszłości były źródłem tak wielu gaf.

W niedzielę Johnson nie wziął więc udziału w debacie kandydatów o schedę po Theresie May zorganizowanej przez Channel 4, nie było go też w poniedziałek na spotkaniu z dziennikarzami obsługującymi parlament. Pojawi się dopiero we wtorek wieczorem w BBC.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Kto przewodniczącym Komisji Europejskiej: Ursula von der Leyen, a może Mario Draghi?
Polityka
Władze w Nigrze wypowiedziały umowę z USA. To cios również w Unię Europejską
Polityka
Chiny mówią Ameryce, że mają normalne stosunki z Rosją
Polityka
Nowe stanowisko Aleksandra Łukaszenki. Dyktator zakładnikiem własnego reżimu
Polityka
Parlament Europejski nie uznaje wyboru Putina. Wzywa do uznania wyborów za nielegalne