Rosyjski wywiad wojskowy: hakerzy, truciciele

W ciągu dwóch tygodni zachodnie służby zdekonspirowały siedmiu agentów GRU, a dziennikarze śledczy – kolejnych 305.

Aktualizacja: 10.10.2018 21:21 Publikacja: 09.10.2018 19:21

Czterej agenci GRU po przylocie na lotnisko w Hadze afp

Czterej agenci GRU po przylocie na lotnisko w Hadze afp

Foto: HO

„Debile! Brakowało tylko, żeby włożyli budionnówki (charakterystyczne, szpiczaste czapki używane przez Armię Czerwoną – red.)” – generałowie z Ministerstwa Obrony nie zostawili suchej nitki na swoich podwładnych z wywiadu wojskowego.

Burzliwa narada w siedzibie resortu odbyła się podobno nocą 6 października. Poświęcona była całej serii wpadek, jakich rosyjski wywiad wojskowy nie notował w swojej historii. Omawiano nieudane operacje w USA, Czarnogórze (gdzie w 2016 roku Rosjanie próbowali dokonać zamachu stanu), Wielkiej Brytanii (po nieudanym, marcowym zamachu w Salisbury na Siergieja Skripala Brytyjczycy zdekonspirowali dwóch rosyjskich agentów) i w Holandii.

W tym ostatnim kraju – podobno w wyniku wspólnej akcji służb holenderskich, brytyjskich i szwajcarskich – w kwietniu zatrzymano czterech oficerów GRU, którzy próbowali włamać się do serwerów Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej. Jej siedziba jest w Hadze, a zajmuje się m.in. badaniem próbek z Salisbury oraz z ataków chemicznych w Syrii. Z samochodu zaparkowanego na ulicy Rosjanie próbowali zhakować internetową sieć organizacji, ale złapali ich holenderscy agenci.

W ten sposób, do dwóch zdekonspirowanych w Wielkiej Brytanii dołączyło pięciu z Holandii: czteroosobowa grupa plus opiekun z ambasady w Hadze. – Holendrzy podsłuchiwali pułkownika Konstantina Bachtina cały czas, a on dość otwarcie o wszystkim rozmawiał przez telefon z centralą – powiedział dziennikarzowi Siergiejowi Kaniewowi jeden z oficerów. Według informatora efektem nocnej narady na pewno będzie odwołanie pechowego Bachtina do domu i zdegradowanie go. Generałowie muszą szybko coś zrobić. Dwa tygodnie temu bowiem szef GRU gen. Igor Korobow miał zostać wezwany na Kreml. Po kilkugodzinnym spotkaniu wrócił do domu i zasłabł.

Jednak przywódcy Rosji próbują na generała zrzucić winę za problemy, które sami stworzyli. – W ostatnich latach – a szczególnie po tzw. krymskiej wiośnie (aneksji półwyspu w 2014 roku – red.) – Kremlowi bardzo spodobały się operacje specjalne, zwane przedsięwzięciami aktywnymi. Wywiad wojskowy stał się instrumentem polityki zagranicznej w najszerszym znaczeniu tego słowa. W końcu przestało być jasne, gdzie kończy się GRU, a gdzie zaczyna się (minister spraw zagranicznych Siergiej) Ławrow – tłumaczy „Rzeczpospolitej” niezależny analityk wojskowy Aleksandr Golc.

Przed 2014 rokiem Moskwa również nie gardziła „przedsięwzięciami aktywnymi”, o czym świadczy choćby otrucie w Londynie w 2006 roku środkami radioaktywnymi Aleksandra Litwinienki. Ale obecnie przy międzynarodowej izolacji Rosji zaczęły one dominować w polityce Kremla. – Generałowie armii zawdzięczają zaś swój wpływ na prezydenta temu, że potrafią się dostosować do „wewnętrznego świata Putina” – opisywać rzeczywistość w sposób, który mu odpowiada – dodaje Golc. Kontrakcja zachodnich służb jednak może ich pozbawić wpływów na Kremlu.

GRU jednak wpadł w pułapkę. Zwiększone wymagania Putina sprawiły, że gwałtownie zatrudniano coraz większą ilość personelu, nawet kosztem jakości. Większość zdekonspirowanych agentów wcześniej była oficerami oddziałów specjalnych podległych wywiadowi wojskowemu i uczestniczyła w walkach na Kaukazie Północnym. Wprost stamtąd zabierano ich do Moskwy, dawano dokumenty na inne nazwiska i kierowano do szkoły GRU – Akademii Wojskowo-Dyplomatycznej.

Tam m.in. przyszły konsul w Hadze Konstantin Bachtin poznał jednego z trucicieli z Salisbury Boszirowa (czyli Anatolija Czepigę). W akademiku mieszkali wraz z rodzinami obok siebie i zaprzyjaźnili się. Z innego kręgu pochodził drugi zdekonspirowany truciciel – Pietrow (prawdziwe nazwisko Aleksandr Miszkin). Didżej wioskowej dyskoteki po odbyciu służby wojskowej zdał do petersburskiej wojskowej akademii medycznej – chciał zostać lekarzem we flocie. Ale wcześniej został zwerbowany.

Przyuczeni do zawodu agentów ruszyli w świat, wypełniać coraz dziwniejsze rozkazy Kremla. W 2016 roku kilku oficerów pojechało na olimpiadę w Brazylii, by w Rio de Janeiro próbować zhakować bazę danych organizacji antydopingowej WADA. Ta bowiem prowadziła śledztwo w sprawie dopingu rosyjskich zawodników. – Swoje zrobiło też zmęczenie agentów, ganianych przez dowództwo z jednego krańca ziemi na drugi – mówi Golc.

Każdy z nich chciał też coś mieć z tej służby, dlatego – korzystając ze zgody dowództwa – rejestrowali swoje prywatne samochody na adres siedziby GRU w Moskwie. Ewentualne mandaty, czy wezwania na rozprawy za jazdę po pijanemu trafiały tam do oficera dyżurnego, a on wrzucał je do kosza.

Tyle że znaleźli się w bazie danych drogówki, a ta dostępna jest za niewielką opłatą w internecie. W ten sposób dziennikarze śledczy znaleźli 305 oficerów GRU.

Polityka
Francja zaprasza na rocznicę D-Day Rosję – ale nie Władimira Putina
Polityka
Oddala się widmo wielkiej wojny. Izrael nie pójdzie za daleko
Polityka
Gruzja – w stronę Putina czy Europy? Walka o niezależność organizacji pozarządowych
Polityka
Jędrzej Bielecki: Ameryka jednak uratuje Ukrainę, Republikanie nie chcą być odpowiedzialni za zwycięstwo Putina
Polityka
Zignorowana Ałła Pugaczowa. Królowa rosyjskiej estrady, która nie poparła wojny