W niedzielę wybory do niemieckiego Bundestagu. Od kilku miesięcy politycy z niepokojem wskazywali na możliwość przeprowadzenia cyberataku przez hakerów z Rosji. O zagrożeniu mówił w ubiegłym tygodniu minister spraw wewnętrznych Thomas de Maiziere. Jego zdaniem hakerzy mogą wykorzystać dokumenty, które zostały wykradzione z Bundestagu w 2015 roku. - Spodziewamy się, że część informacji może ujrzeć światło dzienne w najbliższym czasie - ocenił de Maiziere.
Odłączony Bundestag
Atak na niemiecki parlament przeprowadzono w maju 2015 roku. Hakerzy przejęli kontrolę nad serwerami Bundestagu, a sytuację opanowano dopiero po kilku dniach. Szef Urzędu Ochrony Konstytucji Hans-Georg Maassen nie wskazał, kto jest odpowiedzialny za atak, ale zasugerował udział zagranicznego wywiadu. Podkreślił również, że niemiecki służby wielokrotnie miały do czynienia z próbami włamań dokonywanych z Rosji.
Hakerzy mieli przez kilka miesięcy zdobywać coraz więcej informacji z serwerów Bundestagu. Sytuacja wyszła na jaw, gdy włamano się do systemu komunikacyjnego, który łączy wszystkie komputery w parlamencie. Dodatkowo hakerzy uzyskali prawa administratora systemu i poznali hasła zabezpieczające. Niezbędna była wymiana części serwerów.
Kolejny duży atak na niemieckich polityków przeprowadzono w sierpniu ubiegłego roku. Parlamentarzyści i ich współpracownicy otrzymali maile mające pochodzić z kwatery głównej NATO. Treść wiadomości dotyczyła trzęsienia ziemi we Włoszech i puczu w Turcji. W treści zamieszczono link, który odsyłał do zawirusowanej strony. Wiadomości zostały skutecznie przefiltrowane przez serwery Bundestagu, jednak na wszelki wypadek politycy otrzymali instrukcje w sprawie, jak skutecznie oczyścić skrzynkę pocztową.
Przykłada zza oceanu
Niemieckie służby obawiają się, że przed wyborami dojdzie do powtórki sytuacji ze Stanów Zjednoczonych, gdzie przed wyborami prezydenckimi wyciekło kilka tysięcy maili dotyczących Partii Demokratycznej. Wiadomości przekazano portalowi WikiLeaks, a ten udostępnił je publicznie.