Mam świadomość, że pisząc to, skazuję się na etykietę krytykanta, antypapieskiego malkontenta, ale uważna obserwacja pontyfikatu skłania mnie właśnie do takiego wniosku. Ograniczenie celibatu zaproponowane w trakcie sprawnie wyreżyserowanego przez papieża synodu amazońskiego, kwestia praw kobiet w Kościele, skupienie się na karze śmierci, dożywotniego więzienia, którego zakazu także papież się domaga, na walce o pokój i globalne rozbrojenie, na ochronie środowiska. Poluzowanie katolickiej etyki, ze szczególnym uwzględnieniem dopuszczenia rozwodników w ponownych związkach do Komunii Świętej oraz szerzej postępująca pod wpływem adhortacji „Amoris laetitia" liberalizacja etyki seksualnej w ogóle. To wszystko, co jest przedstawiane jako elementy wprowadzane przez Franciszka do debaty, nie jest w najmniejszym stopniu niczym nowym. To stare postulaty, określane niegdyś mianem „agendy Martiniego". O ile jednak kilkadziesiąt lat temu była ona relatywną nowością – nawet jeśli i wtedy część z postulatów mogła wydawać się dyskusyjna – o tyle teraz wiemy, do czego realizacja czy skupienie się na takich postulatach doprowadziło.