Jest super, jest super, więc o co ci chodzi? Dzięki temu, że władza zamknęła kina, teatry, siłownie, kawiarnie, restauracje i baseny, a nawet biblioteki, obywatel nie ma już po co wychodzić z domu i może zaoszczędzić całkiem sporo pieniędzy, nie ma gdzie ich wydać. Zaoszczędzone na kawiarni i kinie miliony monet będzie mógł wydać np. w kasynie, bo rząd, zamykając prawie wszystko, oszczędził branżę hazardową. Jeśli ktoś lubi koronaparty, może wpaść i potłoczyć się przy stole do ruletki – to jedyne bodaj miejsca publiczne, gdzie można w pomieszczeniu, w którym nikt nie przestrzega zalecanego dystansu, ściągnąć maseczkę, aby zapalić, bo „karta lubi dym".




I wypić drinka, bo kasyno lubi, jak gość jest zawiany.

Każdy, kto był w kinie, wie, że można tam zachować dość wysoki poziom bezpieczeństwa epidemicznego. Każdy, kto był w kasynie, wie, że tam jest to po prostu niemożliwe, bo nie da się zlikwidować tłoku przy stołach do ruletki, nie da się też zakazać podawania napojów i palenia papierosów, a przede wszystkim zorganizować gry tak, żeby żetony nie krążyły z rąk do rąk...

Jakie więc kryteria zadecydowały o tym, że nie możemy iść do kina, ale do kasyna – jak najbardziej? Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to zazwyczaj chodzi o pieniądze. Na wiosnę kasyna były zamknięte i choć nie zbankrutowały, to ich właściciele stracili wystarczająco dużo, żeby przy obecnym lockdownie wylobbować sobie ulgowe potraktowanie. Nie byłby to przecież pierwszy w historii przypadek, kiedy branża hazardowa jest dla polityków branżą specjalnej troski. I nie bez powodu poprzednie skończyły się komisją śledczą. Władza wymuszająca na wszystkich zaciskanie pasa, którego mogą nie przeżyć tysiące budowanych ogromnym wysiłkiem firm, powinna wytłumaczyć ulgowe potraktowanie branży niedostarczającej przecież usług pierwszej potrzeby. Jeśli jako społeczeństwo mamy się solidarnie wyrzekać kolejnych swoich potrzeb, mamy prawo pytać o logikę ograniczeń.