Na przyrodę patrzy jak na ciągłą zmianę i ruch. Dokładnie wie, jak wiatr rzeźbił w zieleni. Ćwiczy nas we wrażliwości, byśmy nie traktowali tego, co chroni nas w swym cieniu, wyłącznie jako tła dla własnych zajęć. Zajączkowska pielęgnuje w sobie dziecko, patrzy w sposób nieuprzedzony, nieobciążony oczekiwaniami. Widząc roślinę, od razu wciąga nas do jej wnętrza, gdzie martwe komórki torują miejsce dla wody krążącej bez ustanku, podającej życie dalej. Ta, w świerkowych pniach, przemierza nawet jeden metr na godzinę. Patrząc na korę, czytamy w niej o pogodzie, wiatrach czy zranieniach, jakie towarzyszyły drzewu we własnym wzroście. Ze słojów czytać można jak z drzewnej gramatyki. Nieskończonością może być las po deszczu, w którym wydarzył się właśnie cały kosmos zdarzeń: nieogarniony, nieodgadniony. To nieskończenie otwarty świat, choć czasem obojętny na nasze pytania.




Urszula Zajączkowska wie, że świat roślin jest nie mniej tajemniczy niż nasz, a ich pęd i wola życia – imponujące. Poetka wyraża językiem to, co trudno nakreślić w wyobraźni. Po tej książce inaczej patrzymy na pokrzywę, mech czy liście fasoli, których ruch skorelowany jest z pozycją księżyca na niebie. Pisarka nie używa przyrody, nie traktuje jej przedmiotowo. W miejscach zapuszczonych nie gaśnie jej entuzjazm związany z roślinnością, która w spękaniach betonu, potłuczonym szkle i plamach moczu wiedzie swój nieokiełznany żywot. „Rośliny są przecież jak linie papilarne powietrza". I warto czasem sobie to przypomnieć.