Nie mogę nie zauważyć, że w pierwszych komentarzach prawicowych polityków czy komentatorów po deklaracji niemieckiej kanclerz Angeli Merkel, że nie będzie się ubiegać w grudniu o przywództwo w najpotężniejszej partii chadeckiej Europy – CDU – dominowała nieskrywana satysfakcja. W jednej chwili ujawniły się wszystkie antyniemieckie resentymenty oraz bardzo głęboka niechęć do pani kanclerz.
A warto pamiętać, że nawet szef partii rządzącej przyznał kiedyś, że spośród polityków, którzy mogliby objąć stery w Berlinie, Merkel jest dla Polski najlepsza. Ma ona wizję funkcjonowania Unii Europejskiej, która jest zgodna z polskimi interesami. Zdając sobie sprawę z tego, że Polska, Czechy i Węgry razem wzięte to najważniejszy partner handlowy Niemiec, Merkel nie może sobie pozwolić na budowę Unii dwóch prędkości. Torpedowała więc wszelkie pomysły tworzenia nowych, osobnych instytucji strefy euro, grożących poluzowaniem relacji z tymi krajami. W dodatku, jak na berlińskie warunki, obecna niemiecka kanclerz jest politykiem niezwykle sceptycznym wobec Rosji. Czy wynika to z osobistej niechęci do Władimira Putina czy z doświadczeń życia w NRD, dość, że to dzięki jej determinacji od czterech lat Unia utrzymuje surowe sankcje na Rosję. Ktoś powie, że przecież istnieje projekt Nord Stream 2. To prawda, ale nie twierdzę, że Merkel we wszystkim jest propolska.