Bogusław Chrabota: Powstanie Warszawskie. Mit o potopie

Powstanie jest jak legenda, ale legenda dnia wczorajszego. Nie całe przeszło w sferę mitu, skoro są wciąż między nami jego uczestnicy.

Publikacja: 27.07.2018 18:00

Bogusław Chrabota: Powstanie Warszawskie. Mit o potopie

Foto: Fotorzepa, Maciej Zienkiewicz

Zawsze, gdy ich widzę, łapię się na myśli, że mógłbym być jednym z nich. Ta sama biologia, ta sama krew, te same uczucia. Wobec ludzi z zamierzchłej przeszłości nie jesteśmy tak empatyczni. Odległość w dziejach tworzy z nich jakby figury z salonu Madame Tussaud. Zamraża albo petryfikuje. Stają się terakotową armią cesarza Qin Shi Huang. Pustą w środku.

Z powstaniem jest inaczej. To ciągle piekło emocji, temperatura debaty, rozbieżne poglądy. Spory o politykę, o postawy. O decyzje dowódców. Czy było wymuszonym całopaleniem pokolenia, czy jego naturalnym buntem? Przejawem bohaterstwa czy tromtadracji? Świętą ofiarą czy przekleństwem? Póki żyjemy sprawa nie zostanie zamknięta, może nawet nie zgaśnie przez kolejne pokolenia. Ale prócz historiozofii, w którą wpisują się dzieje powstania, są jeszcze zwykłe ludzkie opowieści, które żyją w domach i rodzinach. Które się wciąż powtarza, bo niosą z sobą archetypiczne figury polskich losów.

W moim domu rodzinnym, w którym zresztą ze strony ojca dominowała narracja lewicowa, opowiadano przez lata historię pana M., przyjaciela mojego taty. Oto więc M., urodzony i wychowany na Żoliborzu, przetrwał bombardowania i ostrzał dzielnicy w podziemiach czynszowego domu, w którym mieszkał z rodzicami. Kiedy Niemcy zdobyli ostatecznie zmasakrowany bombardowaniami kwartał, zebrali cywilną ludność kilku najbliższych kamienic na podwórku jednej z nich i wszystkich rozstrzelali. Ofiarami były zresztą głównie kobiety, dzieci, starcy i ranni, bo wszyscy zdolni do noszenia broni walczyli w powstaniu. M. był świadkiem i ofiarą tego pogromu. On też stał przed lufami, również do niego strzelano. Szczęśliwym trafem kule spowodowały tylko powierzchowne obrażenia, ale padł jak wszyscy pod zwałami ciał, wśród których były zwłoki jego ojca, matki i rodzeństwa. Oprzytomniał dopiero nocą i zalany krwią wydostał się na powierzchnię. Potem była gehenna tułaczki po wypalonym mieście, ukrywania się przed Niemcami, walki o kawałek chleba i wodę do picia. Nie wiem, jak przetrwał. Zresztą do dziś, mimo przeczytania o dziesiątkach podobnych przypadków, trudno mi sobie wyobrazić dzieje tego dwunastolatka, powstańczej sieroty, która przekracza kolejne kręgi piekieł i szczęśliwie dożywa końca armagedonu, który sprawili Warszawie Niemcy.

Nieco łatwiejsza jest próba wyobrażenia sobie, jak trafił w końcu w jakieś bezpieczne ręce w wiosce koło Kampinosu, by przeżyć zimę i doczekać końca okupacji. Jakież mogło być to ludzkie życie po wojnie? Jak można było sobie dać radę z takim obciążeniem? Do dziś ta wizja obezwładnia, stawia pod znakiem zapytania wszystkie wartości, ale jest też niebywale mocnym świadectwem ludzkiej woli przetrwania. A może nawet więcej? Świadectwem siły Opatrzności? Nie wiem. To dzisiejsza perspektywa człowieka dorosłego, ale jak silne musiała wywoływać emocje, kiedy słuchałem tej historii jako dziecko! Nic dziwnego, że do dziś przy każdym wspomnieniu powstania przed oczami jawi mi się M. jako mój rówieśnik, choć dziś ma pewnie dobrze ponad osiemdziesiąt lat. Nigdy nie odważyłem się go zapytać o tamte czasy. Bałem się, że brutalnie przebiję w ten sposób niewidoczną zasłonę bólu, że go zranię. Zawsze w tej sprawie było między nami milczenie i pewnie nic już tego nie zmieni.

Czy inni mają ten sam problem? Czy odczuwają ten sam cień obawy przed desakralizacją świętej sprawy, kiedy obcują z powstańcami? Wiem, rozum podpowiada, że to nonsens, że trzeba cieszyć się nimi, póki żyją, tak niewielu ich zostało. A jednak mam z tym problem, kiedy wędruję pierwszego wieczora sierpnia na kwatery powstańcze. W gęstym powietrzu dusi zapach topiących się świec. Intensywnie pachną świeżo cięte kwiaty. Roje brunatnych ciem wędrują ze słupami gorącego powietrza wysoko ponad drzewa, ponad Warszawę. Zewsząd słychać szepty. To ta sama dyskusja, co zawsze. Nie żal wam Baczyńskiego i jego młodej żony? Nie żal Gajcego? Wystawiliście ich na śmierć. Furda, sami chcieli godnie walczyć o Polskę, nie umierać! Nie dało się powstrzymać powstańców. Szkolili się do tej walki przez całą okupację. Śmierć przyszła mimo woli. Próbuję wygłuszyć te głosy. Wrócić do rzeczywistości narodowej legendy. Powstanie jest jak mit o potopie, który miał nas, Polaków, zetrzeć z powierzchni ziemi i który cudem przetrwaliśmy. Silniejsi. Zdrowsi. Mocniejsi tamtą tragedią.

Publikacja realizowana w ramach projektu

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Zawsze, gdy ich widzę, łapię się na myśli, że mógłbym być jednym z nich. Ta sama biologia, ta sama krew, te same uczucia. Wobec ludzi z zamierzchłej przeszłości nie jesteśmy tak empatyczni. Odległość w dziejach tworzy z nich jakby figury z salonu Madame Tussaud. Zamraża albo petryfikuje. Stają się terakotową armią cesarza Qin Shi Huang. Pustą w środku.

Z powstaniem jest inaczej. To ciągle piekło emocji, temperatura debaty, rozbieżne poglądy. Spory o politykę, o postawy. O decyzje dowódców. Czy było wymuszonym całopaleniem pokolenia, czy jego naturalnym buntem? Przejawem bohaterstwa czy tromtadracji? Świętą ofiarą czy przekleństwem? Póki żyjemy sprawa nie zostanie zamknięta, może nawet nie zgaśnie przez kolejne pokolenia. Ale prócz historiozofii, w którą wpisują się dzieje powstania, są jeszcze zwykłe ludzkie opowieści, które żyją w domach i rodzinach. Które się wciąż powtarza, bo niosą z sobą archetypiczne figury polskich losów.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów