To druga już po głośnych „Dziadach" Mickiewicza inscenizacja polskiej klasyki przygotowana przez Nekrošiusa na naszej narodowej scenie. Każda premiera jest szeroko dyskutowana przez krytyków i widzów. Jego spektakle goszczą na festiwalach teatralnych na świecie. Eimuntas Nekrošius zachwyca oryginalnością i własnym spojrzeniem na światową literaturę. Ma w swym dorobku wybitne dzieła dramatyczne i operowe. Z reguły unika dziennikarzy i nie udziela wywiadów. Nam jako jedynym udało się towarzyszyć mu podczas prób do spektaklu i porozmawiać z nim i aktorami.
– Z twórczością Witolda Gombrowicza zetknąłem się stosunkowo dawno – zwierzył się litewski twórca przed jedną z prób generalnych. – Ale głównie były to wczesne opowiadania i powieści. Bardzo zapadła mi w pamięć jego „Ferdydurke". Propozycja, bym wyreżyserował „Ślub" padła ze strony Teatru Narodowego. Musiałem na nowo odczytać ten utwór, „wprowadzić do własnej wyobraźni". Przyjąłem tę propozycje głównie dlatego, gdyż szybko zorientowałem się, że jest to utwór bardzo złożony i wielowymiarowy. I czego nie ukrywał sam Gombrowicz, można sobie przy nim kark skręcić. A zawsze uważałem, że ryzyko wpisane jest w zawód artysty i stąd ta decyzja.
– U Nekrošiusa uwodzi sposób, w jaki jest on przygotowany do rozpoczęcia prób. Rzadko zdarza się coś podobnego w dzisiejszym teatrze – uważa Marcin Przybylski, który w „Dziadach" grał Guślarza, a teraz w „Ślubie" Kanclerza. – Reżyser przyjeżdża z zapisanymi gęsto zeszytami. Kodem, który tylko on rozumie, kreśli sobie pomysł na spektakl, na to, w jaki sposób poprowadzić poszczególne sceny, poszczególne zdarzenia. To owoc jego długiej, analitycznej pracy nad tekstem. Wszystko ma przygotowane wcześniej. Zaskakujące, że niemal gotowy jest już pomysł na scenografię i kostiumy. One powstają potem z pewnymi korektami w teatralnych pracowniach. Możemy więc przed pierwszą próbą wiedzieć, jak będziemy wyglądali i jak wyobraża sobie konkretną postać reżyser.
Grzegorz Małecki, który w „Ślubie" gra postać Pijaka dodaje: – Nekrošius bardzo rzadko wchodzi w dyskusje na temat intencji, które aktor ma grać. Nie opowiada o swoich założeniach i zamierzeniach i nie ma u niego właściwie prób analitycznych. Cała ta praca spoczywa więc na barkach aktora.
– Już od pierwszego spotkania, czyli od prób „Dziadów" aktorzy Teatru Narodowego zadawali mi wiele pytań – wyjawia reżyser. – Musieli się jednak pogodzić z faktem, że bardzo często pozostawiłem je bez odpowiedzi. Byłbym dość naiwny, gdybym sądził że potrafię odpowiedzieć na każde pytanie. Niektóre rzeczy wynikają z intuicji, a do niektórych rozwiązań dochodzimy razem podczas prób.