We wtorek, 14 czerwca, zmarł zasłużony działacz podziemnego NZS Jacek Kalinowski. Przegrał walkę z ciężką chorobą. Miał 47 lat.
Jest druga połowa lat 80. Pod bramą Uniwersytetu Warszawskiego, pośród ulicznej szarzyzny, stoi student. Rozdaje bibułę. Rozpierająca go energia, donośny głos i cięty dowcip jak magnes przyciągają przechodniów. W oczy rzuca się jego jedyna w swoim rodzaju stylówka: oliwkowa cera, bujna czupryna (często przykryta czapką z daszkiem), okulary przeciwsłoneczne i spodnie bądź T-shirt w stylu paramilitarnym – obowiązkowo z dużym znaczkiem Niezależnego Zrzeszenia Studentów.
Do działania w opozycji palił się jeszcze w stanie wojennym, jako uczeń liceum. – Należał do tej grupy młodzieży, na którą ówczesna dorosła opozycja nie miała za bardzo pomysłu. Stąd miotanie się, od kółek samokształceniowych, w klimacie prawie jak z Żeromskiego, po spontaniczną akcję malowania „S" na tramwajach na pobliskiej pętli, od patriotycznej pielgrzymki po kolportaż – mówi nasz kolega redakcyjny Wojciech Stanisławski, przyjaciel Jacka od lat 80.
Spełnieniem „snu o szpadzie" były dla niego dopiero studia na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego, które rozpoczął w 1987 roku. Od razu wstąpił do Niezależnego Zrzeszenia Studentów; odtąd nie przepuścił żadnej pikiety, demonstracji ani dyskusji. – Jacek bardzo angażował się w działalność organizacji. Był ciepłym i dobrym człowiekiem. Czułem, że można na nim polegać, że zawsze pomoże w potrzebie – mówi Piotr Skwieciński, historyk i publicysta tygodnika „W Sieci", działacz podziemnego NZS.
Jacek był ekstrawertykiem. Towarzyski, wygadany, pomysłowy, miał wyraziste poglądy, choć prowadząc spory, był otwarty na innych. – Wszyscy na historii myśleliśmy wtedy Grekami – wspomina Wojciech Stanisławski. – Grekami w stylu, jaki proponował nam Herbert, czyli czytanymi bardzo „romantycznie" i wolnościowo. Nigdy nie zapomnę studentek, które dołączyły do strajku okupacyjnego na UW: milicja pod bramą, w radiu relacja z rozbijania przez ZOMO strajku w Nowej Hucie, a one maszerują z transparentem „W gałązce mirtu nosić będę miecz/ Jak Harmodios i Aristogejton gdy zabili tyrana". W takiej atmosferze Jacek, ze swoją zdolnością do zabrania głosu absolutnie w każdej chwili i na każdy temat, wydawał nam się trochę Alcybiadesem (przebiegłym i walecznym), a trochę złośliwym i mądrym Sokratesem. Z perspektywy ćwierć wieku myślę, że był Hermesem: łączył nas wszystkich – dodaje sekretarz „Plusa Minusa".