Z każdą godziną robi się coraz tłoczniej i głośniej, a ludzie jak nakręceni chodzą we wszystkich kierunkach. Jedni zatrzymują się przy straganach z jedzeniem, gdzie można znaleźć indyjskie curry czy hiszpańskie tapasy, inni przy stoisku z włoską pizzą. Do pełni szczęścia brakuje tu tylko polskich pierogów.
Tysiące warszawiaków siedzą na bulwarowych schodkach, gdzie co jakiś czas słychać upadające na beton kapsle albo pieniące się pod zawleczką piwo. Są studenci, którzy zamartwiają się zbliżającą się sesją, ale też grupka przyjaciół, która pije za zdrowie koleżanki – jak sami zdradzają, kończąc głośne „Sto lat", Marleny.
Obok siedzą Paolo i Sofia. Mówią po angielsku z włoskim akcentem. Elegancko ubrani, w białych koszulach i ciemnych marynarkach wyróżniają się w kolorowym tłumie. Od razu po zakończeniu pracy – z teczkami, służbowymi laptopami i jakimiś dokumentami – ruszyli nad Wisłę, by oblać zakończenie ważnego projektu. O zabójczych terminach i beznadziejnym szefie rozmawiają z Marcinem, który siedzi na schodkach w białych, krótkich spodenkach i różowym T-shircie. Zdradzają, że świętują wielki sukces, ale o jego szczegółach już nie chcą mówić.
– Na jedno, no, może na dwa piwka. Nie chcemy już myśleć o mejlach, telefonach i o tym całym stresie – tłumaczą, wznosząc toast czeskim piwem. Marcin dodaje, że bywają tutaj często, bo po całym tygodniu to tu najlepiej wypoczywają, nawet kiedy impreza przeciągnie się do rana, a cały następny dzień trudno zwlec się z łóżka.
W oparach bulwarów
Większość bulwarowych imprezowiczów wygląda, jakby byli przed trzydziestką. Choć wieczorem jest na tyle ciemno, by ukryć nie tylko ich wiek, ale też to, co po sobie zostawiają: niedopite piwa, opakowania po chipsach, a zdarza się, że i tylko do połowy opróżnione butelki wódki. Poza tym ubrani są tak, jakby właśnie skończyli lekcje w liceum, choć u niektórych srebrny włos, zmarszczki wokół oczu czy postępujące zakola bardziej wskazywałyby na przerwę od korporacyjnego kieratu. Noszą kolorowe bluzy, markowe koszulki, plecaki, minispódniczki, sukienki w grochy i wygodne, sportowe obuwie. Nad Wisłą faux pas jest założenie butów na obcasie. W każdy weekend bawią się tu tysiące ludzi, ale kobiety w szpilkach można policzyć na palcach jednej ręki.