„Tak się złe zaczyna", najnowsza powieść Maríasa, nie pozostawia cienia wątpliwości, że obcuje się z twórcą osobnym, kimś, kto uczynił ze swego rzemiosła sztukę i komu udało się osiągnąć to, co osiągnąć najtrudniej: wyjątkowość.
Droga do niej nie była w przypadku Maríasa wcale łatwa. Hiszpan nie napisał swoich „Buddenbrooków" w wieku 25 lat, nie debiutował arcydziełem ani nie zbił fortuny. Rzemiosła uczył się długo, w dużej mierze jako tłumacz: przekładał m.in. Nabokova, Conrada, Jamesa, Faulknera i Szekspira. Sukces odniósł po czterdziestce, kiedy ukazała się pierwsza z jego wybitnych powieści „Serce tak białe", która w samych Niemczech miała się sprzedać – rzecz wręcz niewyobrażalna w przypadku tak ambitnej, tak wymagającej prozy – w milionie egzemplarzy.
„Serce tak białe" okazało się zresztą cezurą, oddzielającą Maríasa, który szuka swojej drogi, od tego, który tę drogę odnalazł. Od wydania tamtej książki w 1992 roku autor „Zakochań" opublikował ledwie pięć powieści, ale każda z nich była co najmniej znakomita, a dwie – właśnie „Zakochania" i trylogia „Twoja twarz jutro" – to arcydzieła. W rodzimej Hiszpanii wszystkie okazały się też sukcesem komercyjnym.
Scheda po Franco
Nie inaczej jest z „Tak się złe zaczyna". Owszem, można Maríasowi zarzucać pewną wtórność, ale prawda jest taka, że większość pisarzy, których namaszcza się dziś na znakomitości, chciałaby mieć w swoim dorobku przynajmniej jedną tak świetną książkę. Marías rozlicza się tutaj z reżimem Franco, choć nie tak wyraźnie jak w „Twojej twarzy" (bodaj najmocniejsza scena trylogii to egzekucja republikanina urządzona w formie korridy).
Pretensje do frankistów pisarz ma prawo mieć jak najbardziej, bo za czasów dyktatora represjom poddany został m.in. jego ojciec Julian, filozof katolicki i najwybitniejszy uczeń José Ortegi y Gasseta (co zresztą nie bez znaczenia, ślady socjologii Ortegi y Gasseta u elitarystycznego Maríasa odnaleźć nietrudno). Akcja „Tak się złe zaczyna" toczy się w roku 1980. Minęło ledwie pięć lat od śmierci dyktatora, ale Hiszpanie – jak się zdaje – zapomnieli o wojnie domowej i zamordyzmie lat 40. i 50. „Nikt nikogo nie będzie rozliczał" – tej zasadzie zdają się hołdować wszyscy.