Trudno utrzymać się na szczycie, wiedzą o tym doskonale zarówno autorzy literatury wysokiej, jak i „pisarze producenci". Literatura, podobnie jak muzyka, ma swoich autorów jednego przeboju. Często się zdarza, że pisarz nie jest w stanie dorównać swemu pierwszemu dziełu, czego sztandarowymi przykładami są Joseph Heller z „Paragrafem 22" i J.D. Salinger z „Buszującym w zbożu", na rodzimym poletku zaś Tomek Tryzna z „Panną Nikt". Jeszcze częściej przychodzi wyczerpanie. To ostatnie dotyka zwłaszcza twórców literatury popularnej, których wymogi rynkowe (umowy z wydawcami, utrzymywanie się na fali, konieczność zarobienia na życie) zmuszają do wypuszczania rokrocznie kolejnych powieści. Efekt jest taki, że nawet tak znakomici autorzy kryminałów jak Marek Krajewski w końcu spuszczają z tonu.
Wydawało się, że tak właśnie się stało z Arturem Pérezem-Revertem, jednym z najwybitniejszych autorów literatury popularnej naszych czasów. Hiszpański mistrz powieści pop-erudycyjnej, którego książki sprzedały się na całym świecie już w niemal 20 milionach egzemplarzy i tłumaczone były na 34 języki, wyraźnie obniżył loty. Widać to było zarówno w dziełach historycznych („Oblężenie"), jak i w rozgrywających się współcześnie „Mężczyźnie, który tańczył tango" i „Cierpliwym snajperze". Szczególnie rozczarowywała ostatnia z powieści, w której autor „Klubu Dumas" zamierzył się na coś na kształt Ważnego Dzieła o Współczesności, Które Podejmuje Aktualny Temat (w tym wypadku: street art i granice wolności). Okazało się jednak, że do rodaka Javiera Mariasa, autora arcydzieła „Twoja twarz jutro", sporo mu brakuje – może dlatego, że Pérez-Reverte niespecjalnie czuje się jako autor powieści współczesnych, a może z powodów czysto literackich, siłą jego książek są bowiem przede wszystkim ciekawie zaplecione intrygi, a nie społeczne i kulturowe diagnozy.
Korespondent pisarzem
Tym większym zaskoczeniem jest „Misja: Encyklopedia" – książka nie tylko udana, ale i prowokująca do dyskusji. Oczywiście i tutaj mamy do czynienia z recyklingiem pomysłów, które Pérez-Reverte wykorzystał już gdzie indziej (przyjdzie nam do tego wrócić), lecz obok znaku firmowego Hiszpana, czyli zgrabnie skrojonej, lekko sensacyjnej fabuły, pojawia się tu także coś wcześniej w jego twórczości nieobecnego: postmodernistyczny chwyt polegający na obnażeniu własnego warsztatu twórczego. W 2017 roku nic to wprawdzie oryginalnego, ale zważywszy, że w teorii to literatura czysto rozrywkowa, warto ten pomysł docenić.
Powrót na terytorium hiszpańsko-francuskie – znane choćby z debiutanckiego „Huzara", „Dnia gniewu", „Oblężenia" i nietłumaczonego na język polski „Cabo Trafalgar" (Przylądka Trafalgar) – a także do konwencji historyczno-przygodowej wyraźnie zatem Pérezowi-Revertemu posłużył. Dziwić może natomiast niepowodzenie jego powieści współczesnych, bo przecież pisarz zaczynał jako korespondent wojenny. Przez ponad 20 lat relacjonował konflikty zbrojne na całym świecie – od Cypru, przez Saharę, Nikaraguę, Salwador, Liban, Goa, Mozambik, Iran, Irak, Izrael, Falklandy, pierwszą wojnę w Zatoce Perskiej i rewolucję 1989 r. w Rumunii, aż po wojnę na Bałkanach. O śmierć ocierał się kilkakrotnie. W 1977 r. podczas wojny w Erytrei zaginął na kilka miesięcy. Sądzono, że nie żyje. Przetrwał jedynie dzięki pomocy przyjaciół z partyzantki. Jak sam mówi, to wówczas „z młodzieńca żądnego przygody stał się osobą, która świadomie obserwuje świat". Dzięki temu mógł się także narodzić jako prozaik – przeżył i widział na własne oczy to, o czym miał później opowiadać. Twierdzi, chyba zgodnie z prawdą, że nie jest pisarzem z powołania i zapewne bez bogatych doświadczeń nie sięgnąłby po pióro.